Wszystkie trzy historie przypomniały mi się w związku z dudniącymi zapewnieniami naszych utrzymanków z rządu o tym, jak dobrze nasze państwo i kamieni kupa zdadzą egzamin pt. Migranci z całego świata zjeżdżają na darmowy wywczas do Europy. Wszystkie trzy historie skłaniają mnie do tego, by rozważyć zostanie Eskimosem.
Dlaczego o tym piszę?

Zawsze staram się, by to co tutaj piszę miało szansę być uniwersalne i rzucało jakieś światło nie tylko na bieżączkę, ale i rzeczy ponadczasowe. Jak jest tym razem? Wszystkie trzy historie, które zaraz przeczytacie są ilustracją jednego zdania, które lubi wypowiadać pewien dobry spowiednik. Mawia on:

Jeśli chcesz brać się za zbawianie świata, to najpierw zatroszcz się o to, czy masz pieniądze na opłacenie czynszu.

Trawestując to zdanie, można by napisać:

Nie bierz się za asymilowanie tysięcy agresywnych migrantów, jeśli nie jesteś w stanie zadbać o własnych obywateli.

Ta zasada sprawdza się również w biznesie. Jeśli nie umiesz zawiadywać własnym czasem – nie bierz się za tworzenie zespołu. Jeśli nie wychodzi Ci praca dla małego klienta, ryzykownym posunięciem jest szukanie wielkiego, mimo że racjonalizujesz to sobie tym, że dużego obsłużysz lepiej, bo więcej zapłaci. Bullshit.

Historia #1: PayPal

Gdy Gnyszkoblog istniał jeszcze na blogspocie (nadal zresztą tam jest), miałem konto na PayPal’u, by niczym Stanisław Michalkiewicz, otrzymywać darowizny od Czytelników. I faktycznie trochę ich otrzymałem (szczególne podziękowania dla Pawła P., który przekazał pierwszą). Nie to jest jednak ważne. Ważne jest to, że pewnego dnia moje konto zostało wyczyszczone, a jego zawartość przelana na rachunek w banku. Nie mój rachunek i nie w moim banku of course.

Zgłosiłem rzecz PayPal’owi z prośbą o zwrot środków. Firma natychmiast udzieliła mi instrukcji dotyczącej tego jakie dokumenty muszę dostarczyć, by otrzymać pieniądze z powrotem. Wśród nich było potwierdzenie z banku utrzymującego rachunek, na który środki wypłynęły oraz zgłoszenie sprawy na policję.

Potwierdzenie z banku otrzymałem migusiem i jeszcze na tym samym okienku w trakcie zajęć pobiegłem do komisariatu na Wilczą.

Największy komisariat w Warszawie – na pewno znajdą gnoja w dwie godziny.

O zaiste. W dwie godziny to chyba zdążyłem złożyć zeznania, choć nie jestem pewien. Najpierw pół godziny czekania w pustej poczekalni na pana z wydziału ds. przestępczości internetowej. No cóż, chcieli mnie obsłużyć fachowo, więc trzeba było zaczekać. Normalna sprawa.

Gdy wszedłem do dwupokojowej siedziby policyjnych specjalistów od IT, nie wiedziałem, czy nie przenieśliśmy się do Muzeum Techniki w PKiN. Nie to, że Amigi, ale na biurkach stały pożółkłe monitory pamiętające jeszcze lata 90., a obok nich gdzieniegdzie laptopy. Jak dowiedziałem się do policjanta spisującego zeznania – laptopy są prywatne, bo inaczej nie mieliby na czym pracować… Przez chwilę poczułem nić porozumienia, trochę takie wyobrażenie dzielne zuchy, które polecą nawet na drzwiach od stodoły versus złe ministerstwo, które nie daje sprzętu. Szybko jednak wyparowała, gdy pan policjant poprosił mnie o wytłumaczenie co to jest PayPal i dlaczego nie jest bankiem. Tłumaczyłem to dwa razy i potem dostałem jeszcze jeden strzał. Zostałem poproszony o wskazanie miejsca dokonania przestępstwa. W protokole chyba zostało:

Miejsce dokonania przestępstwa: sieć Internet

Pufff… zrezygnowany wracam na zajęcia, które w międzyczasie chyba już się skończyły. Zamiast pół godziny spędziłem ich w sumie parę, a obraz jaki wyłaniał się spod kołderki mojego państwa, które mnie broni, uczy i wychowuje – tragiczny. No nic, rozpoczęło się śledztwo.

Pewnego dnia, jakoś tak po miesiącu, przyszedł do mnie list polecony z zaproszeniem na dodatkowe spotkanie w komisariacie przy ul. Pawiej. Stawiłem się o umówionej dacie i godzinie, mijając przy wejściu kratę zamontowaną chyba na ślinę. Nikt na mnie nie czekał. Po kwadransie akademickim, pan policjant stwierdził, że możemy pogadać, by szybko skonstatować, że nie mamy o czym, bo Wilcza nie przesłała jeszcze papierów. Dało słyszeć się bulgot. Był to bulgot gotujących się w mojej głowie złorzeczeń i totalnego zaskoczenia tym, że na przesłuchanie wezwali mnie 2 tygodnie przed jego datą w ogóle nie mając moich papierów. Gdybym znał Monty Pythona, to pewnie bym stwierdził, że to większy cyrk, niż ten latający z klasyków śmichów hichów z UK. Na odchodne umówiliśmy się na zdzwonkę.

Minął kolejny miesiąc… może dwa… pieniądze z PayPala już dawno były na swoim miejscu, śledztwo jednak toczyło się nadal. Idę Kruczą, gdy nagle dzwoni On. Pan Policjant! Nadwiślański Sherlock Holmes! Ponury Mściciel Złodziei Pieniędzy Z PayPala! Zbrojne Ramię Ministra Schetyny! Rozmowa była taka:

– Dzień dobry, z tej strony [stopień] [personalia].

– Ooooo, dzień dobry! Macie już złodzieja?

– No jeszcze nie, ale mam pytanie.

– Jasne, bardzo proszę.

– Bo wie Pan, dobrze byłoby się dowiedzieć kto był właścicielem tego rachunku, na który wypłacono pieniądze.

– No jasne, że tak. To jest rachunek w Inteligo.

– Aha… i Pan zna jego właściciela?

– Nie znam.

– Ha… no właśnie i to jest problem.

– No, ale co to za problem, przecież bank powinien Panom powiedzieć kto jest właścicielem tego rachunku!

– Sądzi Pan?

– No przecież Panowie są z policji i szukają złodzieja!

– W sumie racja… dobra, tak zrobimy. Do usłyszenia!

– Do widzenia.

Wiecie co było dalej? Dalej było pismo polecone po miesiące informujące o umorzeniu śledztwa. Wiecie z jakiego powodu? Z powodu braku możliwości wykrycia sprawcy. Może nie wiedzieli co to jest to Inteligo?

Historia #2: Pies

To jeszcze zabawniejsza historia 🙂 Miałem dziurę w płocie. Taką nie za dużą, ale też i nie za małą. Taką akurat na psa, a jeśli by się pogimnastykował, to nawet na takiego większego. Była zima, Oleńka w pracy, dzieci dopiero w planach, więc w sam raz dzień na zostanie w domu i pomedytowanie o tym jak by tu podbić świat. Wtem… patrzę… przez okno tarasowe na parterze widzę psa. Dużego. Takie coś jak husky. Ułożył się wygodnie w kąciku, gdzie nie padał na niego śniego i się grzał. Jako sarmata z krwi i kości, powitałem miło gościa przez szybę, on ją polizał. Z ostrożności procesowej nie proponowałem kiełbasy, żeby się kolega pies za bardzo nie rozgościł. Zadzwoniłem nawet do Oleńki oznajmić, że mamy bardzo miłego psa na kwadracie.

Chcąc wyjść na spacer spotkałem naszego miłego gościa. Przestało być jednak miło, ponieważ potężnie zbudowane psisko postanowiło mnie nie wypuścić. Zaczęło się warczenie, szczekanie i skakanie. Po staropolsku musiałem podziękować za współpracę tak, jak Niemcy mówią na zakręt i salwować się ucieczką z powrotem do domu.

Gierary hirr!

Cytat z Forfitera nie był nigdy tak aktualny jak wtedy. Powstał problem. Oleńka będzie wracała z pracy, a ja nie mam narzędzi, by gada okiełznać. Myślę sobie jednak:

Dobrze się składa, że nie żyjemy w Somalii, gdzie nie ma instytucji państwa! Co miesiąc i co kwartał dofinansowuję nasze państwo, które codziennie zdaje egzamin – dzwonię po pomoc do moich utrzymanków i obrońców równocześnie.

Na początku wykręciłem numer do lokalnego urzędu mojej małej ojczyzny, do wydziału obsługi mieszkańców. Pani mnie poinformowała, że najbliższy hycel jest w sąsiednim mieście, ma umowę z moim, ale w związku z tym, że już chwilę po 14.00, to nie pracuje. Interwencja możliwa od 8.00.

No tak, nie byłem zdziwiony – co tam urzędnikowi będzie zależało na mnie. Wszak urzędnik, to stan umysłu, jak już kiedyś pisałem. Po raz pierwszy doceniłem zajoba, jakiego miłośnicy zwierząt ze schronisk mają na punkcie czworonogów. Dzwonię do najbliższego!

– Dzień dobry, schronisko w Y.

– Dzień dobry. Dzwonię do Pani, bo mam taki problem. Wszedł mi przez dziurę w płocie na działkę wielki, agresywny husky i nie chce mnie wypuścić z domu.

– Rozumiem. Suka, czy samiec?

– Nie wiem, nic nie pokazywał gdy wchodził.

– Rozumiem, to może Pan zobaczy?

– Proszę Pani, do niego nie da się podejść.

– A nie mógłby Pan podejrzeć z daleka?

– Proszę Panią, on tam ma tyle futra, że ja nic nie widzę.

– Rozumiem. A to na pewno husky, czy malamut?

– Słucham?

– Malamut, to taka odmiana [tu nastąpił wykład nt. oczywistych różnic między malamutami, a husky].

– OK, nie wiem, czy to husky, czy malamut.

– Rozumiem… no dobrze, bo wie Pan, mamy tu parę zgłoszeń, że uciekło w Pana miejscowości parę huskych i malamutów, bo wie Pan, to takie pieski, które kochają przestrzeń i jak się wyrwą z podwórka, to potrafią biec przed siebie nawet parę kilometrów. No, ale dobrze, ktoś tam do Pana podjedzie ze zgłaszających, zobaczyć czy to nie jego.

Nikt oczywiście nie podjechał, więc postanowiłem zrezygnować z usług cywilnych szmaciarzy i skorzystać z usług mundurowego zintegrowanego systemu pomocy w każdej sytuacji, czyli 112. Rozmowa była taka:

– Dzień dobry.

– Dzień dobry Panu. Dzwonię w takiej sprawie. Mam na działce nie swojego, agresywnego psa. Mieszkam w X i chciałem poprosić o pomoc, bo nie mam nawet czym go zabić, a to chyba też nie do końca legalne.

– Zaraz, ale skoro Pan mieszka w X, to dlaczego Pan do mnie dzwoni?

– Jak to, ja dzwonię na 112.

– No tak, ale tu komisariat w Pruszkowie.

– No, ale tu mnie skierowało, co na to poradzę?

– Dobra, niech Pan zapisze numer do policji w Grodzisku Mazowieckim.

– Ech… sekunda, pójdę po długopis. Nie może mnie Pan przekierować?

– Nie mam takiej opcji, mogę Panu numer podyktować.

– OK.

Podyktował, ja zapisałem. Pies smacznie spał na wycieraczce, gotów odgryźć mi wszystko co mam, jeśli będę chętny na spacer. Jest! Jest połączenie z policją w Grodzisku:

– Dzień dobry.

– Dzień dobry, dzwonię bo wlazł mi na działkę agresywny pies i za bardzo nie wiem co zrobić.

– A skąd Pan dzwoni?

– Z miejscowości X.

– To po co do nas Pan dzwoni?

– Jak to? Przekierował mnie do Pana Pruszków.

– No, ale przecież ma Pan u siebie posterunek policji.

– Nie wiem, czy mam, wydawało mi się, że jest zamknięty od paru lat.

– Nie, nie jest, niech Pan sobie zapisze numer.

– Ech…

Za chwilę minie pół godziny całej operacji, a ja cały czas bez rozwiązania. Dzwonię do posterunku w miejscowości, w której mieszkam. Na szczęście nie było większego problemu, obiecali być za jakieś 30 minut.

W międzyczasie przyszła z pracy Oleńka. Nasz gość postanowił akurat wtedy obejść teren. Był na tyle daleko, by Oleńka zdążyła wejść do domu przez nikogo nie niepokojona. Dwie sekundy po wejściu, piesio był już pod drzwiami…

Zajęliśmy się robieniem obiadu. Przyjechał radiowóz. Po godzinie od rozmowy z komisariatem. Wyglądając przez okno, poinformowałem Pana policjanta o bieżącej lokalizacji psiego gościa, Pan policjant odrzekł, że idzie się przejść po sąsiadach na wizję lokalną. Hmm… Wrócił po kwadransie oznajmiając mi, że to nie mój pies, bo sąsiedzi zeznali, że nie mam psa. Podziękowałem za tę informację planując w duchu kolejny przelew do Urzędu Skarbowego za te usługi. Pan policjant uzbrojony był w krótkofalówkę. Absurd tego uzbrojenia wyszedł wówczas, gdy pan policjant wracając do radiowozu napotkał miłego pieska 😀 Wiecie co zrobił? Próbował rozmawiać poprzez:

Psik! Do budy!

Wyobrażacie sobie jak trząsł mi się ze śmiechu brzuch? Otóż źle sobie wyobrażacie, bo trząsł mi się bardziej. Nie wiem jak to się w końcu stało, że pies wrócił na działkę, a pan policjant zastawił radiowozem dziurę, by pies nie opuścił lokalu, ale być może po prostu sierściowy przyjaciel uznał, że dłużej w tej farsie nie będzie uczestniczył i munduru nie będzie ośmieszał. Wrócił pod drzwi. Pan policjant grzał się silnikiem. Co jakiś czas spoglądałem przez okno, czy posiłki już nadjechały. Otóż, nie nadjechały. Musiała jednak zadzwonić żona pana policjanta i zaprosić jego samego na jakieś posiłki, bo punkt 16.00 odjechał. Tak po prostu. Jak Tommy Lee Jones w Ściganym, albo jak E.T. w filmie o E.T. Odjechał i nie ma go już 4. rok. Niedługo kolejna rocznica. Moje państwo o godz. 16.00 wzięło dupę w troki i po prostu sobie odjechało. Mać!

Jak sobie poradziłem? Ha! Słodka tajemnica. Tak, szpadel, paleta i grabie okazały się pomocne. Także i to, że gość postanowił opuścić lokal.

Historia #3: Znicz

To było jeszcze na studiach. Jechałem na zajęcia, na fizykę budowli z prof. Laskowskim (kto studiował na WA PW w tej chwili ma te same odczucia, co ja 😉 ). Wtem, przy Zniczu, jakiś zażywny jegomość koło 50-tki postanowił zmienić pas na lewy i stuknąć mnie w przednie prawe nadkole. Zjechaliśmy na pobocze za skrzyżowaniem, obejrzeliśmy straty, postanowiliśmy spisać papier. Pan poszedł po kartkę, ja po długopis. Ja wziąłem długopis, pan zaś odjechał. Zadzwoniłem zatem na 112, zgłosiłem problem, bo jednak nadkole wgniecione, po 30 minutach przyjechał radiowóz i zebrał moje żale oraz numer rejestracyjny mojego oprawcy, który skrzętnie spisałem długopisem, po który dla niego z uprzejmości poszedłem.

Po jakimś miesiącu przyszło wezwanie na komisariat w Piastowie z prośbą o zeznania. Namierzyli gościa i chcą mnie dopytać o szczegóły starcia naszych rydwanów. Przyjechałem, zaparkowałem na prawie pustym parkingu. Pan policjant z okna powiedział, żebym przestawił samochód, bo to część dla radiowozów. Przeparkowałem. Na górze złożyłem zeznania, dowiedziałem się także, żebym poprosił w sądzie o bycie oskarżycielem posiłkowym, bo wtedy będę miał kontrolę nad procesem i o wszystkim będę informowany. Za jakiś czas pojechałem zatem do sądu się zgłosić. Jakież było moje zdziwienie, gdy w sądzie w Pruszkowie powiedzieli mi, że nie mają papierów sprawy. Oho… brzmi znajomo. Ale papiery powinny być na Ołówkowej, czy Stalowej na policji, czy w prokuraturze, już nie pamiętam. Pojechałem. Dowiedziałem się, że papiery jeszcze nie przyszły.

Zrezygnowałem. Minęło 5 lat, nie dostałem nawet skrawka listu w tej sprawie. Pieniędzy też nie.

Policyjni muzykanci z Orkiestry Reprezentacyjnej źródło: Photo credit: Foter / CC BY-SA

Policyjni muzykanci z Orkiestry Reprezentacyjnej
źródło: Photo credit: Foter / CC BY-SA

Wnioski

To tylko parę historii, związanych z policją, zaraz wyjaśnię dlaczego. Wybaczcie, że nie będzie nic o służbie zdrowia, bo jeśli w wyniku tej lektury postanowilibyście się zabić i zrobili to nieskutecznie, trafiając ostatecznie do szpitala, zdołowalibyście się jeszcze bardziej, orientując się, że jest jeszcze gorzej, niż napisałem.

Wszystkie trzy historie dotyczą bezpieczeństwa. Dlaczego? Dlatego, że nie wierzę, że państwo, które nie potrafi sobie poradzić z PayPalem, psem i stłuczką, nie poradzi sobie z:

Zdziwieni? Przypomnijcie sobie informatyzację ZUS-u i 10.04.2010 r. w Smoleńsku.

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily