Coroczny pobyt w Ustce sprzyja lekturom. Wiecie to z mojego słynnego już wpisu o 10 powodach, dla których jeżdżę tylko do Ustki 😉 Teraz dowiecie się czego nauczyłem się z lektury zakupionej w księgarni Pod Sową w tym roku. Mowa o Depresji miliardera – wprawki do biografii Ryszarda Krauze. Wybrałem parę ważnych lekcji.

Dlaczego ta książka?

Jeśli nigdy o tym nie wspominałem, to zrobię to teraz. Wiele rzeczy (książek, miejsc, płyt) lubię z wielu innych względów, niż lubią, bądź nie lubią ich inni. Tak jest na pewno z Depresją miliardera. Ta książka przypadła mi do gustu nie dlatego, że wyczerpująco roztrząsa powiązania polityczne, lobbing Krauzego przy tworzeniu poszczególnych ustaw, etc. Takiej funkcji nie spełnia, bo to raczej nie dziennikarstwo śledcze. Na taką książkę pewnie jeszcze będzie trzeba poczekać, a patrząc na rychliwość polskich dziennikarzy (nie mówiąc o organach ścigania) w całym mnóstwie równie interesujących spraw, czy postaci – wątpię, czy dożyję. Ale brak tej warstwy nie przeszkadza mi w polubieniu książki. Za co? A choćby za to, że w barwny sposób odmalowuje obraz Gdyni – miasta, które bardzo lubię – w ciekawym okresie końca lat 70. i później. Dlaczego lubię Gdynię? To zostawiam dla siebie.

Drugi powód, dla którego książka trafiła do grona pozycji, które wciągnąłem jednym haustem, to sam gatunek. Uwielbiam diarystykę i epistolografię, a na ich marginesie właśnie biografie, najlepiej z elementami reportażu. A już na pewno osób co najmniej intrygujących, z którymi coś może mnie łączyć (choćby to, że wpadła mi w oko ulica ich imienia). Taką osobą jest Ryszard Krauze – nie dość, że od małego słyszę o informatyzacji ZUSu, to jeszcze pamiętam Telewizję Familijną, którą sponsorował, emocje wśród akcjonariuszy jego spółek, gdy sam byłem aktywnym inwestorem na GPW, aż po czasy afery gruntowej, kiedy kończyło mi się wojsko i miałem trudności z wcześniejszym opuszczeniem jednostki, by udać się na stypendium w Niemczech. Co to ma wspólnego z Krauzem? To mianowicie, że przez to, że w wyniku afery gruntowej, której był głośnym bohaterem, zarządzono przedterminowe wybory – pismo z prośbą o wypuszczenie mnie z jednostki 2 dni przed końcem służby, nie mogło być rozpatrzone przez Ministra Obrony Narodowej, który miał wówczas ważniejsze rzeczy, niż zajmowanie się sprawami jakiegoś szeregowego awansowanego na kaprala z jakiegoś tam Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia im. gen. Józefa Bema w Toruniu. No więc całkiem sporo tych punktów stycznych, by postać Krauzego mnie interesowała nie tylko jako zwykłego obywatela, ale i po prostu Macieja Gnyszkę.

Trzeci powód, to wydawca. Na wydawnictwie Czerwone i Czarne rzadko się dotąd zawodziłem. Mimo właścicieli, z którymi raczej nie sympatyzuję i części tytułów, których wstydziłbym się wziąć do ręki 😉

Fajnie opisana historia z Gdynią lat PRL-u w tle.

Fajnie opisana historia z Gdynią lat PRL-u w tle.

Lekcje

Autor zdecydowanie ułatwia sprawę, bo niektóre lekcje sam podsumował jako ogólne przestrogi dla innych. Żeby jednak nie kopiować tego, na co wpadł sam – lekcje, które sam zapamiętałem opisuję właśnie z pamięci. Kto chętny poszukania kolejnych, albo pogłębienia tych opisanych przeze mnie – musi sam zagłębić się w lekturę książki.

Dlaczego te lekcje są ważne? Wyjaśniam nieobeznanym. Bo to lekcje płynące z życia człowieka, który był jednym z trzech najbogatszych Polaków, który w ciągu kilku lat stał się… no właśnie, kim? Bankrutem? Biorąc pod uwagę doniesienia prasowe – chyba jednak tak. Trzeba było na pewno talentu, by wspiąć się na szczyt (i parę pozytywnych nauk z tej historii da się wyciągnąć, ale to materiał na inny wpis), ale trzeba było popełnić również gruuuubaśne błędy, by tak szybko z niego spaść.

Lekcja 1: Nie obsypuj zaszczytami ludzi spoza firmy

Jedna z osób, które całe lata pracowała w Prokomie i wciąż ma wielki szacunek do Prezesa stwierdziła, że miał on słabość do zatrudniania na wysokich stanowiskach ludzi spoza firmy. Nie tylko polityków, co powszechnie wiadomo i z czego zawsze czyniono Krauzemu zarzut, ale po prostu ludzi z konkurenyjnych firm. Wynika stąd obraz, jakby Krauze miał pewien kompleks w stosunku do wielkich, konkurencyjnych firm i przeszacowywał ludzi tam pracujących. Stąd często lądowali w Prokomie na kluczowe stanowiska z wielkimi pensjami. Dlaczego to błąd? Odpowiedzi dostarcza nam ten sam rozmówca autora książki. Zespół to mierziło. Ludzie mieli poczucie, że oni sami – zasłużeni i pełni poświęcenia – nie są traktowani tak samo, jak gwiazdy z rynku, które często stawały się nieudanymi eksperymentami.

Lekcja 2: Bądź ostrożny

To bardzo ogólna rada, ale nie lekceważyłbym jej. Pisałem ostatnio o byciu człowiekiem zdrowego rozsądku i w zasadzie ta przestroga do tego się sprowadza. W pewnym momencie swojej historii, gdy Prokom był u szczytu potęgi, ludzie w tej firmie zarabiali krocie, inwestorzy byli zapatrzeni w Grubego Rycha (jak go nazywano), Krauze stwierdził, że wejdzie w nowy biznes – ropę naftową. Tak powstał Petrolinvest SA, który do dziś szuka ropy w Kazachstanie, przynajmniej formalnie, bo nie wiem w jakiej kondycji jest ta firma. Odkąd pamiętam potrzebowała tylko gotówki na dalsze poszukiwania. Z tego co pamiętam z książki – nawet parę milionów dolarów miesięcznie. By ratować ten projekt, Krauze sprzedał Prokom i to firmie, którą chwilę wcześniej sam chciał przejmować, czyli rzeszowskiemu Asseco.

Na jakiej podstawie podjął decyzję? Okazuje się po latach, że na podstawie słabych przesłanek, może nawet i sfałszowanych map złóż z lat ZSRR. Ba. Z książki wynika, że być może nawet został wkręcony, a mógł mieć już wtedy poczucie bycia Midasem, który w złoto zamienia wszystko, czego się dotknie. A więc – pycha. Jedynym na nią lekarstwem jest pokora. Człowiek pokorny jest ostrożny. Jeśli czujesz się napalony na jakąś decyzję, która jest jak skok na bungee – nie podejmuj jej dopóki nie ochłoniesz, albo nie omówisz jej z firmowymi pesymistami.

Lekcja 3: Bądź przywódcą, nie sponsorem

Krauze miał przesłanki, by sądzić, że nikt nie wciska mu kitu. Miał przecież na pokładzie Prokomu mnóstwo byłych funkcjonariuszy służb specjalnych – zarówno tych sowieckiego, jak i amerykańskiego już chowu. Mimo to nikt go nie ostrzegł ani przed wtopą w Kazachstanie, ani przed kamerą w Mariottcie, która zarejestrowała spotkanie z Kaczmarkiem (pamiętacie?).

Dlaczego tak się stało? Przecież powinni być wdzięczni za to, że zarabiają ciężkie pieniądze, czasem nawet niewiele robiąc. Nie byli wdzięczni. Nie poczuwali się do jakiegoś zaangażowania, nie identyfikowali się ani z firmą, ani ze swoim sponsorem (bo chyba jednak nie liderem). Skąd taki wniosek? Rozpierzchli się szybciutko, gdy tylko firmie zaczęło iść gorzej. Zespół, który identyfikuje się z firmą, a w szefie widzi lidera, reaguje w takiej sytuacji inaczej. Baaardzo inaczej.

Dlatego też twierdzę, że Krauze był dla nich bardziej sponsorem, niż liderem, co zresztą potwierdza kolejny jego obiegowy pseudonim, jaki pamiętam z czasów afery gruntowej: Gruby Płatnik. No właśnie – Płatnik, koleś który Ci będzie płacił, jak go odpowiednio poczarujesz. Nie dziwi zatem, że w niektórych spółkach był okradany przez własnych ludzi, o czym wspomina jeden z rozmówców autora książki. Wierni pozostali ci, którzy byli z Krauzem od początku… ale nie mieli wiele do gadania, bo ten (Lekcja 1) uwielbiał otaczać się świeżymi gwiazdeczkami.

Jak zostać przywódcą? Nie wiem, ale uważam, że lektura Doktryny jakości Bliklego mocno Ci w tym pomoże. Gdy czytałem Depresję miliardera, co i rusz przypominałem sobie fragmenty tej książki jako antytezy dla sposobu działania bohatera Depresji…

Lekcja 4: Deleguj!

A co jeśli cały ten spektakularny upadek – nie z pieca, a z komina na łeb – wziął się z braku delegacji? Rozmówcy Wójcika wspominają, że nawet gdy Prokom był wielką firmą, Krauze zajmował się każdym wydatkiem przekraczającym 3 000 zł, prezesi jego spółek nie czuli się samodzielni, a on sam nigdy nie miał czasu. Dosłownie nigdy. Kluczowe decyzje np. dla Biotonu SA podejmował w parę minut, bo nie było czasu na wgłębianie się w temat.

To dla mnie zaskakujące, ale wygląda na to, że Krauze w pewnym sensie nie dojrzał do bycia szefem tak wielkiego biznesu. I być może tak właśnie było – bo firma rozwinęła się błyskawicznie, oczywiście także dzięki osławionemu ciągłemu byciu blisko władzy.

Podsumowanie

Przez tę książkę trochę nie wyspałem się na wakacjach i ucierpiała przez nią lista moich lektur na ten rok. Nie żałuję tego jednak, a samego bohatera chętnie bym poznał. Medialny wizerunek medialnym wizerunkiem, a ja ciekaw jestem czy lekcje, które tu opisałem – on sam też wyciągnął, czy jednak się mylę. Bo to nie sukcesy uczą, tylko porażki. Wielkiej skali pierwszych, jak i drugich nie można odmówić Krauzemu.

No i ciekaw jestem też człowieka, którego tak bardzo lubił prałat Jankowski 😉 Bo – jak się okazuje – to bardziej z ks. Jankowskim powinniśmy kojarzyć Krauzego, niż z Kwaśniewskim.

Jeśli ktoś ma kontakt – będę zobowiązany 😉

A samą książkę zdecydowanie rekomenduję. Najwyższym rodzajem rekomendacji: KUPUJ!

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily