Czasem zdarza się tak, że publikuję tekst, który mi przysłaliście. Przysłaliście albo fascynującego maila, jak to było w przypadku p. Karoliny, albo – jak w przypadku, który właśnie czytacie – przysyłacie tekst z prośbą o publikację. Gdy mi się podoba, to puszczam.

Tak jest teraz, w przypadku tekstu Karola, młodego warszawskiego ekonomisty 🙂

Karol Jurkowski

Karol Jurkowski

Choć o tym nie wiedział, wszedł mi do głowy i wyjął z niej parę myśli, mimo że sam jestem w listopadzie i początku grudnia tak zalatany, że nie mam czasu sam do niej zajrzeć. Zatem – oddaję w Wasze ręce tekst Karola. O tym jak uwzględnić w budżecie domowym dobroczynność.

„Każdy z nas minął bezdomnego żebrzącego na chodniku, proszącego – według zapewnień – na jedzenie. Również każdy z nas słyszał, widział billboard lub oglądał w telewizji ogólnopolską akcję pomagania tym czy tamtym. Nie ukrywajmy: jesteśmy otoczeni apelami o pomoc!

Jak każdy „szanujący się Polak” węszymy wszędzie podstęp. Przecież wiadomo, że ten żebrak zbiera na wódkę. Z kolei jakaś tam duża organizacja charytatywna na pewno po
cichaczu wypłaca sobie grube miliony na premie zarządu. Przecież to takie oczywiste…

Ten stan naszego umysłu nie rozwiązuje potrzeby drzemiącej w każdym człowieku: chęci niesienia pomocy. Czyż nie czujemy się usatysfakcjonowani, gdy pomożemy sąsiadowi we wniesieniu zakupów do domu? Lub też czy nie czujemy wewnętrznego ciepła, gdy bliska nam osoba odzyskuje nadzieję po rozmowie z nami? Nazwałbym tę sytuację skalą mikro.

Pomagamy tu i teraz. Działamy i otrzymujemy efekt. Dzieje się to w naszym środowisku, dobrze nam znanym. Warto zauważyć, iż nie każdy ma ten komfort posiadania znajomych gotowych do pomocy. Co więcej, nie każdy, pomimo chęci, ma możliwość pomagania innym. A w jaki sposób można w ogóle pomagać? Intuicja podsuwa dwie odpowiedzi: pomagać można poprzez poświęcanie swojego czasu lub pieniędzy. Logika nakazuje uprościć to równanie – i tak naprawdę poświęcamy tylko czas przy pomaganiu innym, nawet jeśli pomagamy poprzez wręczenie żywej gotówki. Dlaczego? Ponieważ w pracy zawodowej, która, daj Boże, generuje nam przychód, już poświęcamy czas. Ucinając filozoficzne zapędy: to, czym dysponujemy, jest czas albo precyzyjniej: sposób, w jaki go spożytkujemy.

Jak dobrze wiemy, doba liczy 24 godziny. Aby zaspokoić potrzebę pomagania, trzeba w jakiś sposób zagospodarować jakąś część 24-godzinnej doby. Weźmy na warsztat pana Jana Kowalskiego. Pan Jan chciałby przeznaczyć – i ma taką możliwość – 2 godziny na pomaganie innym w ciągu tygodnia. Jak na złość, pan Jan żyje w sąsiedztwie, które sobie samo radzi z problemami dnia powszedniego. Co więcej, w jego rodzinie też nie dzieje się najgorzej.

Brak możliwości fizycznej pomocy sprawia, iż pan Jan zagospodarowuje ten czas (w naturze nic nie ginie) na pracę zawodową. Jednakże potrzeba pomocy nie została zaspokojona.

Panie Janie! Głowa do góry, nie ma co się martwić. Jest rozwiązanie! Pamiętajmy, że to, czym dysponujemy, to czas, a owoce jego wykorzystania (jak półprodukty) mogą być przetwarzane dalej. Co to oznacza? Zaplanowany czas na pomoc innym został zagospodarowany w ramach pracy zawodowej. Bardzo łatwo obliczyć, ile pan Jan otrzymał wynagrodzenia za 2 godziny swojej pracy w tygodniu lub – jak przedstawię to w kolejnym fragmencie – miesięcznie.

Załóżmy, że pan Jan zarabia miesięcznie na rękę 3000 zł. Upraszczając: miesięcznie na pełnym etacie pan Jan poświęca pracy zawodowej 160 godzin. 3000 zł / 160 h = 18,75 zł/h – tyle wynosi roboczogodzina pana Jana.

Ile pan Jan zarobił miesięcznie podczas czasu przeznaczonego na pomaganie innym?

Przekalkulujmy: 2 h/tydzień daje nam 8 godzin w miesiącu. 8 h * 18,75 zł/h = 150 zł.

Pan Jan wie, jaką kwotę wypracował „w ramach czasu” na pomaganie innym. Pan Jan dochodzi do jakże odkrywczego faktu: „Nie miałem możliwości fizycznie komuś pomóc, ale wygenerowałem 150 zł, które mogę przeznaczyć na pomoc innym”.

Pan Jan właśnie stworzył w ramach swojego budżetu domowego kategorię „dobroczynność” i zadeklarował, że będzie miesięcznie przeznaczał 5% swoich wpływów na dobroczynność – i to, moi mili, są już konkrety.

Sarkastycznie przedstawiona mentalność Polaków w pierwszych akapitach nasuwa pytanie: „No dobra, ale komu mógłbym pomóc?”. Powiem szczerze: jest to rzecz wtórna. Cel naszej darowizny nie jest najważniejszy, lecz kluczowa jest sama czynność i to, że nam się w ogóle chciało pomyśleć o finansach (tudzież czasie) z perspektywy drugiego człowieka.

Na pewno z pomocą przychodzi nam internet. Rozejrzyjmy się wokół nas. Spójrzmy: czy coś w naszym najbliższym otoczeniu nie działa tak jak powinno? czy dzieje się komuś jakaś krzywda? czy komuś czegoś brakuje? Gdy już dostrzeżemy jakiekolwiek braki w „matrixie”, poszukajmy informacji na ten temat w internecie. Może już funkcjonuje jakieś stowarzyszenie lub fundacja, która tym problemem się zajmuje. Mając określony budżet na dobroczynność, będziecie już wiedzieć, ile przelać takiej organizacji. Co więcej, internet jest najłatwiejszym sposobem monitorowania działalności organizacji. Gdy coś nam się nie podoba w działalności danej organizacji, po prostu można zmienić beneficjenta naszych funduszy.

Moi drodzy, jeżeli tkwi w Was potrzeba pomagania innym, ale niekoniecznie chcielibyście lub moglibyście pomagać osobiście, wyznaczcie część swojego budżetu domowego na dobroczynność, na pomaganie innym. Określicie jasno, jaka to ma być kwota, aby móc łatwo uspokoić sumienie, że za 150 zł nakarmiło się kilkoro dzieci w Polsce lub też kilkanaścioro dzieciaków dostało leki przeciwmalaryczne w Afryce.”

Karol Jurkowski

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily