Ostatnie dwa tygodnie to dla mnie istny festiwal pomyłek, zdziwień i nie wiadomo w sumie czego jeszcze. Czasem się zastanawiam, czy nie powinienem udać się do jakiegoś schronu i przeczekać 😉 Dobrze jednak, że Pani Gnyszkowa trzeźwo spytała: Maciuś, ale zastanów się co przez to chce Ci powiedzieć Pan Bóg. Ja już wiem co i Wam nie powiem, ale może chociaż pośmiejecie się z moich przygód. Albo czegoś nauczycie?
Dzwon w Janowie Podlaskim
Ostatnia niedziela w Janowie. Pakujemy się do wyjazdu do ukochanej Cieleśnicy, gdy ząbkująca i trochę marudna Marysia wreszcie usypia. Oznacza to, że pokój opuścimy trochę później, niż wynikałoby to z końca doby hotelowej. Grzeję więc do recepcji, by ten fakt zgłosić, skoro nie odbierają.
Podjechałem tam samochodem, bo lało jak z cebra, a nie miałem akurat ochoty na wycieczkę podziemiami z podzamcza (kto zna ten genialny obiekt grupy Arche – ten wie, co mam na myśli). Zaparkowałem pod recepcją, wrzuciłem bieg i popędziłem do recepcji. Na miejscu troszkę się wszystko przedłużyło i wyszedłem na dwór po jakichś 10 minutach. Rozglądam się… a samochodu nie ma!
Dopiero po paru sekundach zobaczyłem, że jednak stoi zaparkowany trochę niżej, prostopadle do nowiutkiego Volkswagena, który stanął przy krawędzi skarpy. Hmmm… Może na starość miesza mi się we łbie i nie pamiętam, w którym miejscu stanąłem? No nic, ruszam do samochodu.
W pewnym momencie jednak przyspieszam, orientując się, że na bank zaparkowałem pod schodami, a mój samochód stoi niebezpiecznie blisko Volkswagena. Dobiegłem na miejsce i reszty możecie się już domyślić. Po stronie ofiary wgniecione nadkole i drzwi, po mojej – pęknięty zderzak i wygięta lekko blacha pod nim. Starcie Toyota vs Volkswagen zdecydowanie należy opisać jako 1:0 😉
Właściciela nie było na miejscu, więc wróciłem do recepcji po karteczkę, by przeprosić i zostawić na siebie namiary. Zjechałem na podzamcze i kontynuowałem pakowanie. Wtem telefon! Dzwoni do mnie kolega, wiceprezes Grupy Arche, zresztą także Członek Klubu Towarzystw Biznesowych 😀 Domyślacie się w jakiej sprawie dzwonił do mnie w niedzielę po 11:00?
Dobrze myślicie 😉 Samochód odebrał z salonu poprzedniego dnia i zrobił nim raptem 60 km… Kiedyś opowiem o tym zdarzeniu Panu Władysławowi, szefowi Grupy Arche i myślę, że nieźle się pośmiejemy:
Wiecie co jest najlepsze? To, że gdyby nie było tam tego Volkswagena, mój samochód najpewniej zjechałby ze skarpy, dachował i skończył w fosie. Zderzak i pożegnanie ze zniżkami w ubezpieczeniu to nic w porównaniu z tym, co mogło się stać. Nauka motoryzacyjna, która stąd dla mnie popłynęła jest prosta: przednionapędowe skrzynie biegów potrafią wyskoczyć z biegu przy odpowiednim spadku, więc zaciągaj ręczny, nawet jeśli jest elektryczny i nawet na płaskim terenie. Najwyżej w przypadku awarii ręcznego trzeba będzie jechać z unieruchomionym kołem 😉
Jerozolimskie, a nie Marszałkowska?!
Ostatni piątek. Bardzo Ważne Spotkanie o godz. 9:00. Mam poznać Bardzo Ważnego Pana z Bardzo Ważnej Instytucji, by pokazać co robię i zasugerować pola współpracy. Coś od rana nie mogę znaleźć adresu, pod którym się widzimy, ale w końcu mój rozmówca SMSem jednoznacznie mi potwierdza: Marszałkowska XYZ. Pięknie! Kończę spotkanie zaczęte o 7:00 z odpowiednim wyprzedzeniem. Kurczy mi się ono podczas dojazdu i jestem na miejscu 3 minuty spóźniony, co komunikuję SMSem. Wbiegam do holu, rozmawiam na recepcji biurowca, ale coś się nie klei.
Wyciągam telefon, by zadzwonić do Bardzo Ważnego Pana i… orientuję się, że te Jerozolimskie XYZ, to jednak nie to samo co Marszałkowska XYZ. Hmmm… Gdybym po pierwszym spotkaniu ruszył pod poprawny adres, byłbym na miejscu przed czasem. W wyniku pomyłki będę w najlepszym razie o 9:27. Piękny sposób na pokazanie siebie i swoich przedsięwzięć jako dobrego partnera w biznesie, prawda?
Jednak i z takiego szamba da się wyjść. Spotkanie skończyliśmy o 9:54 i obaj byliśmy pod wrażeniem swojej konkretności, co wzajemnie skomplementowaliśmy. Współpraca prawie pewna.
Jak zatankować jeden bak za 1 000 zł?
Zadowolony ruszam zatankować samochód po drodze na kolejne spotkanie, do którego jeszcze cała godzina (wreszcie okazja, by odpisać na trochę zaległych maili). Po drodze oddzwaniam do Bardzo Ważnego Redaktora, który oddzwaniał w trakcie spotkania z Bardzo Ważnym Panem. Po serdecznej i konstruktywnej rozmowie sięgam po pistolet z dystrybutora i leję wesoło bezołowiową 95-tkę. Pistolet odskakuje przy 85 zł na liczydle, jadę dalej, bo bak pusty jak garnek po obiedzie. Przy 105 zł orientuję się, że nie tankuję Yarisa żony, tylko swojego dizelka…
Biegnę do obsłlugi. Nie, nie mają odsysacza, ale dadzą mi telefon do pana, który tym się zajmuje. Super. Dzwonię. Dogaduję. Będę chudszy o 350 zł, ale czymże są one wobec kilkunastu tysięcy za czyszczenie silnika i wtrysków z nieodpowiedniego paliwa? Tyle stracić to jak wygrać 🙂 Miał być w pół godziny, był po kwadransie, w który zdążyłem umówić jednego gościa na sierpniowy set Gnyszka Wyciska i w pół godziny uwinęliśmy się z tematem. Swoją drogą, aż go poleciłem w socialach:
Na spotkanie o 11:00 przyjechałem spóźniony prawie 20 minut.
Wrzesień. Po co komu wózek w wakacje
Dzień zakończył się dla mnie podróżą na krańce Bemowa, by po 2 latach od postanowienia naprawić wreszcie spacerówkę, która przestała się składać, choć kosztowała okrągły zylion. Przeżyłem z godnością to, że nie dało się zdemontować kółek i upaprały mi w piachu wnętrze samochodu. Zajechałem z tryumfem na Powstańców Śląskich ponad godzinę przed zamknięciem punktu i… zobaczyłem na drzwiach karteczkę, która z gracją wykidajły w ponurej mordowni poinformowała mnie, że zakład jest nieczynny do 1 września 😀 Spojrzeliśmy na siebie złowrogo z wózkiem i wróciliśmy do domu.
Nie dziwne więcej, że późnym wieczorem tego samego dnia odbyliśmy z Żoną dialog:
Ciężko nie być skołowanym 😉
Czego może nauczyć pech?
Pokornego zaufania Opatrzności. Przy takiej kumulacji ciężko nie rozłożyć rąk i po prostu zaufać. Sytuacja wręcz to wymusza. Jak to mawia Roman Kluska – cierpienie to narzędzie Pana Boga, by dotrzeć do człowieka 🙂