Chyba cały czas ludzie dzielą się na tych, którzy Kominka… ups… Jasona Hunta nie lubią, i na tych, którzy mimo wszystko lubią. Ja należę do tej części wyżej nie wymienionej, która go po prostu lubi. Już kiedyś o tym pisałem, ale dziś dodam parę nowych obserwacji na temat najsłynniejszego polskiego blogera.
Jużem kiedyś…
… Kominka recenzował. A było to we wpisie pt. Gnyszka recenzuje Kominka. Krew się nie leje. Już wtedy byłem mu wdzięczny za przypomnienie mi, co było ważne w pierwszych miesiącach i latach Gnyszkobloga. To dzięki temu przypomnieniu nadal piszę, mając z tego frajdę, i Wy — mam nadzieję — też macie frajdę! Tak więc, Tomku — dziękuję — choć wciąż się nie znamy.
Aspiracje
Pierwsza rzecz, z której zdałem sobie sprawę, to kwestia tego, że Jason (już używajmy nowej ksywy) ma aspiracje. Globalne, szeroko zakrojone, cholera w sumie wie na ile wynikające z kompleksów bycia chłopakiem z zapyziałego Kołobrzegu, gdzie w zeszłym roku spędziłem najgorsze wakacje w dorosłym życiu i gdyby nie Coffeedesk, pewnie bym wyjechał przed ich ukończeniem.
Jason chce być najpopularniejszym i najlepiej zarabiającym blogerem na ziemskim globie. Gdy przeczytałem o tym po raz pierwszy w Blogu, albo Blogerze, pomyślałem sobie, że miło, iż koleś wysoko mierzy, ale raczej to kwestia dziesięcioleci. Co widzę w międzyczasie? Rzeczywiście, nie dość, że przekształcił się z Kominka w Jasona Hunta, to jeszcze anglojęzyczna wersja bloga dzieje się w najlepsze!
I to mię się podoba!
/—/ Maciej Gnyszka
O roli aspiracji pisałem już wielokrotnie na blogu, a ostatnio w zaskakująco popularnym e-booku pt. Katoliccy miliarderzy. Dlaczego ich w Polsce nie ma i jak bardzo ich potrzebujemy, którego można pobrać za tyle, za ile się chce. Nie będę się więc powtarzał, wyguglam za Was hasło aspiracje na Gnyszkoblogu. Tomek Tomczyk zdecydowanie je ma i tym bardziej chwała za to, jeśli ma za sobą taką historię, jak to opisuje, czyli generalnie historię chłopaka znikąd, w którego nikt za bardzo nie wierzył.
I cieszy mnie każdy jego sukces.
Dżejson!
No właśnie. Ta wersja anglojęzyczna, adres gdzieś tam w NYC w stopce i w ogóle wyjście za granicę. Wielki szacuneczek za ten ruch i za to, że — będąc chyba perfekcjonistą — publikuje po angielsku regularnie, pewnie godząc się na świadomość, że to nigdy nie będzie angielski native speakera. Ale who cares? No właśnie o to chodzi, że nobody.
Dlatego posiadując ostatnio wieczorami i doczytując w końcu kupioną lata temu kolejną książkę inkryminowanego autora, o czym świadczą zdjęcia:
wpadłem na pomysł. Pomysł jest bardzo prosty. Na początku w mediach społecznościowych codziennie, z czasem na blogu — zamierzam w 2018 r. pisać po angielsku. Aha, na blogu pewnie z wygody będę zlecał tłumaczenia 😉
Wracając zaś do Dżejsona. Ciekaw jestem. jakie ma statystyki za granicą. Gdyby prowadził tak przejrzystą politykę informacyjną jak Michał Szafrański, tobyśmy wiedzieli, a tak pławimy się w domysłach, niczym jego legendarna Piesia w czekoladzie.
Ogłoszenia parafialne
Zastanawiam się, czy nie wprowadzić we wpisach sekcji ogłoszeniowej. W dzisiejszej pragnę ogłosić, że moją książkę możecie dziś nabyć bez kosztów wysyłki 🙂 Można to zrobić w towarzystwowym sklepie networkingowym, gdzie system policzy 0 zł za wysyłkę paczki, jeśli kwota zamówienia przekroczy 50 zł. Fajnie, co?