Choć dziś niedziela i unikam internetów, to jednak z pewnych względów muszę trochę siedzieć przy komputerze. W przerwie wziąłem udział w dyskusji, która przypomniała mi historię handlarza o przezwisku „Śmieć”. To będzie też opowieść o regulowaniu relacji Sklep – Konsument.
Znam pewne miasteczko. Nazwijmy je po prostu Miasteczkiem. W Miasteczku pojawił się kiedyś nowy sklep spożywczy. Jego właściciel miał inny sklep w miejscowości obok i przyszła za nim ksywka „Śmieć”. Jak się okazało, nie była ona nieuzasadniona, facet oszukiwał, wystawiał stary towar na półki i na dodatek źle traktował ekspedientki, co nie podobało się ludziom.
Wieść o sklepie „Śmiecia” rozeszła się szerokim echem i rozpoczęło się coś w rodzaju cichego, nieformalnego bojkotu. Nawet go kiedyś złamałem, chcąc zobaczyć jak tam w sklepie jest. Rzeczywiście bida z nędzą – słabe zaopatrzenie, zgniłe banany, parę jogurtów na krzyż, ekspedientka chcąca zapaść się pod ziemię siedząca za kasą.
Po kwartale bojkotu Śmieć obniżył ostro ceny. Po drugim kwartale po prostu padł. Lokal stoi pusty do dziś z napisem „Śmieć” na elewacji.
Ta historia natomiast przypomniała mi się, bo dyskusja której wziąłem udział dotyczyła tego, czy właściciel sklepu ma prawo zakazać wstępu do sklepu ludziom z wózkami dziecięcymi. Moim zdaniem ma (abstrahuję tu od prawa stanowionego, bo na nim się nie znam), albo mieć powinien, jeśli prawo tego zabrania. Moi adwersarze twierdzili, że nie ma, bo to dyskryminacja. Dyskryminacja, czy nie dyskryminacja – ja wolę, żeby takie przypadki jak ten dyskutowany, a nawet i ten opisany wyżej, rozsądzali konsumenci, a nie urzędnicy. Śmieciowi nie pomogły nawet niskie ceny.
P.S. A na dyskryminacji, to ja się akurat znam jak nikt, o czym świadczy ten wpis sprzed roku.