Byliśmy z Rodzicami na pielgrzymce we Francji, w Lourdes. Drogą szedł pan po pięćdziesiątce, który jadł loda. Takiego zwykłego, kulkowego. Robił to z jednej strony z taką radością i zaangażowaniem, z drugiej zaś z pewną nieporadnością. Nieporadnością bardziej trzylatka. Bardzo szybko uświadomiłem sobie – sam będąc dzieckiem – że to osoba z jakąś dysfunkcją w rozwoju umysłowym. Powiedzielibyśmy – niepełnosprawny. Sam byłem wtedy dzieckiem, ale chciałem go przytulić – podziękować za to, że jest, ale i pomóc, bo na pewno potrzebował ode mnie pomocy. Choć minęło parę dobrych lat, jestem wzruszony na samo wspomnienie.
To będzie tekst m.in. o tym, że niepełnosprawni i dzieci uczą mnie jak nie być złym człowiekiem. Nie wiem, czy ma on jakikolwiek inny cel, niż opowiedzenie Wam kilku historii.
Wróbel
Gdy mieszkałem w Pruszkowie, na naszym osiedlu funkcjonował Wróbel. Chłopak, który już w zasadzie był dorosły, ale trzymał się z młodymi uczestnikami podwórka. Mówił nietypowo. Miał odstające uszy, swój zestaw tików, czasem nieproporcjonalnie emocjonalne reakcje i silne pragnienie bycia akceptowanym przez grupę.
Miał też swoje zwyczaje – na przykład zaliczał jako uczestnik wszystkie pogrzeby, które odbywały się w parafii, choć nie był spokrewniony z ich bohaterami. Gdybyśmy żyli w Rosji na pewno uważany byłby za iurodiwego.
Pewnego dnia dowiedziałem się o jego pogrzebie. Nie wiem kto na nim był, sam być nie mogłem, mieszkając już gdzie indziej i dowiadując się o wydarzeniu po czasie. To, co mam w pamięci, to że w pewnym momencie – parę lat przed śmiercią – zaczął mnie na ulicy poznawać, mówiliśmy sobie Cześć i podawaliśmy sobie ręce. To był kościsty, zbyt silny z powodu napięć mięśniowych, nieco podpocony uścisk.
Wróbel był pierwszym niepełnosprawnym, którego poznałem i za to mu dziękuję. W moim dziecięcym sercu jako pierwszy obudził współczucie, chęć pomocy i specyficzną miłość, wraz z poczucie własnego niezasłużenia na bycie pełnosprawnym.
Dom dziecka
To była szkoła podstawowa. Pisałem kiedyś na blogu, jak zostałem przewodniczącym samorządu (wpis pt. [+18] Jak w podstawówce dzięki Pani Grażynce stałem się mężczyzną). Jednym z pierwszych projektów, które poprowadziłem była zbiórka prezentów dla dzieci z domu dziecka, który znajduje się na Żbikowie, a który chyba ma szczególny charakter, jeśli chodzi o niepełnosprawność. Nie wiem, ale takie wrażenie odniosłem wtedy.
Pamiętam, że gdy przyjechaliśmy z workiem prezentów od naszej podstawówki, głównym moim wrażeniem z tego ponurego w sumie neogotyckiego gmachu późną jesienią, był zapach moczu unoszący się w zasadzie od wejścia. Pomyślałem sobie, że nie wiem jak, ale chciałbym pomóc tym dzieciom, dzieciom takim jak ja wtedy. Ponownie obudziło się we mnie współczucie, wdzięczność Bogu za to co mam, choć w żaden sposób na to nie zasłużyłem i do końca życia chyba nie zdążę zasłużyć.
NN
Nie wiem jak miał na imię. Jego tata, starszy, siwiejący pan z wąsami, wychowywał go samotnie i pracował w firmie mojego Taty. Nie wiem już czy jako kierowca, mechanik, czy ktokolwiek inny, ale to był zdecydowanie dobry człowiek. Pracowity, solidny, prawdomówny. Jego syn, którego imienia nie pamiętam, albo nie znam, bo miałem wtedy raptem kilka lat, nie miał obu, albo jednej ręki, co na przełomie lat 80. i 90. nie było zbyt wesołą sytuacją (nie jest do dziś – z protezowaniem cały czas są w Polsce problemy), tym bardziej, że jeździł na wózku.
Dlaczego o nim piszę? Pewnego dnia jego tata zmarł. Pamiętam to jak przez mgłę, ale odwiedzałem go w opustoszałym, odrapanym domu gdzieś w Malichach i opiekowaliśmy się. Pamiętam, że Mama trochę sprzątała, myła naczynia. Nie wiem co z nim później było. Nie wiem o czym rozmawiali z nim moi Rodzice, bo byłem jeszcze w przedszkolu i to wczesnym, ale pamiętam że zaopiekowali się nim jak własnym dzieckiem. Byłem i jestem dumny z tego do dziś.
Kogo pominąłem?
Pominąłem mnóstwo innych osób. Łukasza Warzechę z Herbów pod Częstochową, Mariusza Barczaka z Warszawy, Mariusza Łapińskiego z Warszawy, czy wreszcie Jaśka Melę i jego Podopiecznych. Mnóstwo niepełnosprawnych jest w moim otoczeniu i o nich dziś nie napisałem. Dlaczego? Nie wiem, to tematy współczesne, ciągle dziejące się, na co dzień. Na pewno chciałem samemu sobie przypomnieć wydarzenia z przeszłości. Nie dla terapii, bo tej nie potrzebuję, ale dla przypomnienia sobie ile dobra doświadczyłem i widziałem dzięki niepełnosprawnym od najmłodszych lat. U musicie wiedzieć, że nieraz podczas tej krótkiej w sumie pisaniny zaszkliły mi się oczy.
Po co nam niepełnosprawni
Nie potrafię w tym kontekście zrozumieć zwolenników ludobójstwa zwanego dla niepoznaki aborcją eugeniczną. Marzą oni moim zdaniem o społeczeństwie idealnym, a więc o społeczeństwie idealnie pozbawionym… delikatności, współczucia i empatii, którą wnoszą w nasze życie niepełnosprawni ze swoimi dziwactwami, niedomaganiem i radością, którą mają. Społeczeństwie zadufanych w sobie pyszałków, którzy nigdy nie mieli okazji pobrudzić się przy pomaganiu drugiemu, który ich zdaniem nie ma prawa żyć.