Dziś opowiem Wam historię o hot dogu. To był wyjątkowy fastfoodzik. Nie, nie chodzi o sensacje żołądkowe, ale o autentyczne wzruszenie, jakie mnie ogarnęło.

Ustka

Pod koniec maja spędziłem krótki weekend w Rowach, Ustce i Słupsku dzięki Madze i Radkowi, którzy postanowili się akurat wtedy i akurat tam pobrać. Dzięki nim miałem wspaniały, niestety pojedynczy, wyjazd nad morze.

O tym, że Ustkę uwielbiam, nie muszę nikogo przekonywać, kto choć trochę śledzi moje poczytania w mediach społecznościowych, szczególnie w okresie wakacyjnym. Więc nie dziwicie się, że mimo iż mieszkałem w Rowach, a ślub odbywał się w Słupsku, to na Mszę w niedzielę wybrałem się do Ustki, prawda?

to jest hot dog z internetu. Ten mój był lepszy.

to jest hot dog z internetu. Ten mój był lepszy.

Po Mszy chodziliśmy na hot dogi

Po maturze chodziło się na kremówki, a po Mszach latem ludzie zwykle idą na lody, albo ciastka. Podobny schemat zastosowałem ja, mając do poprawin w Słupsku jeszcze długą chwilę, postanowiłem polansować się na usteckim deptaku.

Idąc Marynarki Polskiej w kierunku morza, z Gościem Niedzielnym [nie, to nie product placement – przyp. szefa działu reklamy] pod pachą, zobaczyłem w jednej z bram kamienic małe stoisko z napisem American Hot Dog. Siedziała przy nim dwójka kilkunastolatków, bliżej 13. roku życia, niż 18.

Przypomniałem sobie, że poprzedniego dnia, gdy wpadłem do Ustki na obowiązkową kawę do Galerii Herbaciarni, widziałem ich i chciałem nawet skorzystać z oferty, by sprawić dzieciakom przyjemność. Pomysł postanowiłem zrealizować tym razem.

Obsługa klienta – level master

Moi kontrahenci szybko potwierdzili, że jestem pierwszym klientem tego dnia. Mając drobną satysfakcję ze świadomości, że żadnego paragonu nie dostanę, a pomogę dzieciakom, albo ich rodzicom, złożyłem zamówienie na nie pamiętam już jakiego hot doga i ze zdziwieniem przyglądałem się procesowi jego tworzenia.

Chłopak wyjął opakowanie lateksowych rękawiczek i sprawnym ruchem je założył. Następnie przy pomocy szczypczyków wyjął nagrzaną parą wodną bułkę, przekroił ją delikatnie, by nie przeciąć jej na wylot, a następnie wirtuozerskim, choć drżącym, ruchem wybrał parówkę spośród kilku kąpiących się we wrzątku. Patrzyłem na to jak oniemiały. Na bank nie mieli książeczek sanepidu, czy innego ZUSu, a stopień aseptyczności pewnie był wyższy niż w niejednym ZOZie. Paróweczka już spoczęła w bułce, kolega wirutoz hotdogowy zaczął szukać w słoiku z ogórkami na półsłodko (na oko – weki zrobione na zimę przez mamę, albo babcię) odpowiednich ogórków dla mojego hotdoga.

Rudowłosa i piegowata koleżanka z kolei przyglądała mi się z zaciekawieniem. Wcale się nie dziwię. Sam bym był ciekawy, co to za dziwny elegancik z Gościem pod pachą przyszedł do mnie po 10:00 po hotdoga.

Robili mi tego hotdoga z 5 minut razem, więc weszliśmy bardziej w slowfoodowe, niż fastfoodowe klimaty. Przyszło do płacenia i niestety miałem tylko bankomatowe 100 zł. W miedzyczasie przyszli jednak inni chłopcy, kumple moich małych przedsiębiorców z jedzeniem dla nich samych (może to rodzeństwo?). Gdy jeden z nich zobaczył, że będzie problem z resztą, szybko zaproponował, żebym się nie martwił, bo oni zaraz rozmienią. Umówili się między sobą kto pilnuje budy, a kto leci i już z prędkością Usaina Bolta jeden z malców pobiegł do kiosku, a potem monopolowego po rozmiankę. Chwila moment i był z powrotem wraz z rozmienioną stówką.

Muszę powiedzieć, że to było najmilej wydane 5 zł od długiego czasu, a ich entuzjazm i radość udzieliły się mnie samemu, tak że krocząc z hotdogiem po usteckim deptaku, czułem się bardziej jak biały kołnierzyk na Wall Street z prawdziwym, amerykańskim hot dogiem. Ciężko to opisać, ale byłem z tej małej, przedsiębiorczej ekipy bardzo dumny. I cieszyłem się, że mogłem skorzystać z ich usług.

Dlaczego o tym piszę?

Bo wtedy przypomniało mi się pewne hasło, z którym spotkałem się kiedyś na facebooku. Brzmi ono mniej więcej tak:

Jeśli Twoje dziecko nie może sprzedawać ręcznie zrobionej lemoniady Twoim sąsiadom, jeśli nie ma książeczki sanepidu, kasy fiskalnej, pozwolenia, etc. to nie żyjesz w wolnym kraju.

Abstrahując od tego, czy to przerysowana wizja… poczułem wtedy ducha prawdziwej, nieskrępowanej przedsiębiorczości, rozumianej jako służba drugiemu. No i te ogóreczki ze słoika, które na pewno zrobiła ich mama…

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily