Ostatnio chodzi za mną myśl o księdzu Jerzym Popiełuszce. Nieprzypadkowo, bo parę tygodni temu byłem w kościele, w którym odprawił ostatnią Mszę w życiu. Chodzi za mną na tyle, że aż napisałem wiersz.
Rycerze św. Łazarza Jerozolimskiego
W grudniu przyjechałem do pewnej bydgoskiej parafii, do kościoła pw. Świętych Polskich Braci Męczenników, gdzie zostałem przyjęty do postulatu Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza Jerozolimskiego (kiedyś jeszcze o tym napiszę). Sam kościół ciekawy w formie i rozkładzie funkcji, choć nie do końca moja bajeczka.
Po nabożeństwie przeszliśmy do plebanii, gdzie odbył się opłatek z miejscowym biskupem, który ceremonii przewodniczył i wieloma innymi uczestnikami, w tym nowymi postulantami.
Szybko okazało się w rozmowie, że nie tylko sam kościół jest wyjątkowy, bo był świadkiem ostatnich publicznych działań ks. Popiełuszki zanim został porwany i zamordowany, ale i uczestnicy obiadu – przynajmniej ci, z którymi siedziałem bardzo blisko – byli uczestnikami tej pamiętnej Mszy.
Zdjęcie z tego dnia:
Ewa
Gdy opowiadali o swoich doświadczeniach z tego dnia, przypomniał mi się film, który widziałem na facebooku, fragment kronik filmowych z tamtego czasu – dokumentujący chwile, gdy proboszcz św. Stanisława Kostki ogłosił, że odnaleziono ciało ks. Jerzego.
To co wówczas nastąpiło w kościele jest po prostu niesamowite. Nie-sa-mo-wi-te.
Minęła chwila i spotkałem się z Ewą, która też pamięta te czasy z pozycji dojrzałej już wtedy osoby. Podzieliła się ze mną jedną myślą, która na ten temat przyszła jej do głowy dopiero po czasie, ostatnio. Tą mianowicie, że jak wynika z najnowszych badań, ksiądz Jerzy był przez te dwa tygodnie między zniknięciem a odnalezieniem najprawdopodobniej dręczony, a nie zginął od razu, jak się na początku wszystkim wydawało.
Zeszło na ks. Jerzego mimo, że spotkaliśmy się na kawie, bym przekazał Ewie swój tomik wierszy. Dlaczego? Bo choć wena mnie opuściła długie lata temu (stąd ostatnie utwory w nim zebrane pochodzą z 2005 r.), to jednak na fali przygotowań do wydania – jakaś poetycka nuta się we mnie obudziła. Na tyle, że między Świętami napisałem dwa wiersze. Jeden właśnie o ks. Jerzym.
Wiersz
Nie mam pewności, czy to dobry pomysł, żeby go publikować, ale jak dotąd 3 osoby, które go widziały zgodnie orzekły, że jest dobry. Nie wiem, może go jeszcze będę przerabiał, może rozwijał, bo nie mieści w sobie wszystkiego co o ks. Jerzym i do ks. Jerzego chciałbym powiedzieć… ale raz kozie śmierć. Opublikuję go 🙂 Czy kiedyś jeszcze wydam jakiś tomik wierszy? Jeśli tak – na pewno w nim się znajdzie. Tymczasem Pierwsze Wiersze jeszcze przez długi czas będą jedynym zbiorkiem.
***
zimno w kościele aż się trzęsiesz
boazeria na ścianach i płytki na podłodze
ceramiczne w piecu palone
się nie trzęsą
dużo przez tych parędziesiąt lat widziały
I mąż mój proszę Pana, to znaczy Maćku
obok tego Piotrowskiego stał
a on tak ni to się przeżegnał
ni to coi ja też byłem na tej Mszy
tak
też pamiętam
o tam – w kaplicy, gdzie byliśmyMyśmy wszyscy proszę Pana, to znaczy Maćku
się modlili o niego
a potem topatrzę przez oka firanek, siostry ręką prasowanych
pani Joasi ręką wieszanych
na świątynię
brzydką, ale własną
społecznąBrzozowy krzyż na pruszkowskim cmentarzu
morze zniczy pod jego stopami
a nad nim wieniec z gwiazd
może i dwunastuTata, a dlaczego te znicze?
Bo zabili księdza Jerzego.Piotrowski
Bój się Boga
skurwielu