Pamiętacie, gdy w latach 90. pojawiły się w Polsce hale Makro, czyli po prostu Makro Cash & Carry? Ja pamiętam dobrze i choć nikt mi nie płaci za ten wpis, bo nie znam się z nikim poza kasjerkami i ochroniarzami tej legendarnej instytucji, to jednak z obiektem przy Jerozolimskich w Warszawie mam wiele dziecięcych wspomnień. Tak, to będzie bardzo sentymentalny wpis.
Czerwona karta i czarna cegła
To były czasy, gdy karta do Makro miała status legendarny, bo możliwość jej posiadania dotyczyła tylko i wyłącznie przedsiębiorców, co w czasach dawnych oznaczało nie po prostu przedsiębiorców, a pionierów polskiego powojennego i pokomunistycznego wolnego rynku. Pamiętam dobrze tę czerwoną kartę, którą Tata któregoś dnia triumfalnie przyniósł do mieszkania i nawet na chwilę oderwała mnie od czarnej, dwukilogramowej Nokii ze słuchawką na kablu i anteną oraz numerem zaczynającym się na +90. Karta pachniała wielkim światem i opakowaniem Taty na dokumenty, a Nokia pachniała jeszcze większym światem.
Pamiętam dobrze, że było nas w klasie tylko kilku, a niewielu więcej w całym roczniku, którzy mogli się pochwalić posiadaniem czerwonej karty Makro. Nic to, że jeszcze przybytku handlu nie odwiedziliśmy. Legenda już snuła się po domu i szkole.
Synek, ile masz wzrostu?
Nie przekroczyliśmy progu przybytku ze względu na zbyt niski wzrost. Nie wiem, czy tak jest teraz (skoro można już płacić kartą, w miejsce gotówki, o której mowa nawet w nazwie sklepu), ale kiedyś można było dostąpić audiencji w owej bożnicy faktur vat i palet, audiencji wobec drukarek igłowych skrzypiąco wypisujących potwierdzenia transakcji, jedynie po przebiciu (od dołu) bariery 140 cm wzrostu. Chwila więc czasu minęła zanim – drżąc, by ochroniarz mnie nie cofnął – dostąpiłem tego wyczekiwanego momentu, gdy mogłem z Tatą przekroczyć bramki i pomagać we wnoszeniu do wózka i układaniu tam od linijki, po inżyniersku, wszelakich produktów. Do jednej kategorii miałem zawsze szczególną słabość. A kategoria ta znajdowała się zawsze na…
Regał… TEN regał!
Przechodziłem obok niego ostatnio, gdy robiłem na zlecenie Żony przedporodowe zapasy do domu. Zrobiłem mu zdjęcie, żebyście też zobaczyli:
Oczywiście, że nikt nie zgadł jakie wspomnienia mam z tym regałem, stąd ten wpis.
Zawsze miałem słabość do papieru i wszystkiego, co potrafi wyczarować na nim inną rzeczywistość. Akwarele, flamastry, cienkopisy, najróżniejsze ołówki (zaświadczam, że wczoraj śniły mi się ołówki grafitowe), czy wreszcie pędzle z naturalny włosiem… Ciężko powiedzieć skąd ta miłość się brała, choć intuicja oczywiście każe mi szukać we własnym zamiłowaniu do rysunku i malarstwa, ale i w przykładzie Taty, który jako konstruktor nie tylko zawsze potrafił schludnie i jak od linijki pisać, ale także – ilekroć o cokolwiek poprosiłem, by mi narysował – był w stanie to w przekonujący sposób na papierze stworzyć. Zawsze bez niepotrzebnych ruchów, niepotrzebnych kresek. Nie dziwne, że w czasie okupacji to własnie architekci i konstruktorzy na Politechnice kierowali działami podrabiania dokumentów…
No więc – pisadełka. Zawsze ich wielość w Makro mnie onieśmielała i zachwycała zarazem. Najchętniej kupiłbym wszystkie i testował, czarował z nich poważne dokumenty, głębokie wspomnienia, czy powieści. A z samoprzylepnych karteczek ułożył niezwykle ważne fiszki z niezwykle ważnymi informacjami, przyklejone dokładnie tam, gdzie trzeba…
Gdy tak Wam – trochę bez ładu i składu – opisuję te swoje dziecięce uczucia, których nawet dziś nie mogę się pozbyć mijając ów regał w Makro, przypomina mi się jeszcze jeden czynnik. Albo i dwa. Wizyta u architekta, który projektował dawno temu nasz dom rodzinny, a który całe biurko miał zastawiony kubkami pełnymi pisadełek. Drugi zaś… To odcinek Tytusa, Romka i A’Tomka, w którym Tytus został Prezesem, a o którym wspominałem na tym filmie:
To też miało na mnie wpływ. Papciu Chmielu, w przededniu Dnia Dziadka – dziękuję! Bo jednak umiejętność posługiwania się przeróżnymi pisadełkami, to ważna rzecz, która pomaga odróżnić ludzi biegłych w mowie i piśmie od tych, którzy tylko umieją stukać w klawisze.
Post Scriptum
Ciekawe, czy ktoś się zorientuje, że zdjęcie nagłówkowe przedstawia Makro w Toruniu, a nie na al. Jerozolimskich w Warszawie, sasasasasasa…