Ta historia zaczyna się ponad miesiąc temu, kiedy – do dziś nie wiem jak i gdzie – zgubiłem dowód osobisty. Na tym się zaczęło, a skończyło się na paliwie na zeszyt w bełchatowskim Orlenie. Posłuchajcie.
Ze dwa tygodnie po odkryciu zguby, zebrałem się wreszcie, by zanieść wywołane zdjęcia do dowodu wraz z wypełnionymi papierami do urzędu miasta. Maksik pod pachę, papiery pod drugą i wio! Pal licho, że nie wystarczy powiedzieć: Cześć, macie moje dane i fotkę w systemie, bo już mi robiliście dowód, zróbcie nowy, a tamten anulujcie, okazało się, że przyniesienie zdjęcia o innym rozmiarze niż należy wyklucza zrobienie nowego dowodu 🙂 Autentycznie. Furda z tym, że fotkę wystarczy zeskanować i wrzucić do systemu zmniejszając wymiary (w końcu proporcje są te same!). Pani powiedziała mi:
Nie da się proszę Pana. Przecież nożyczkami Panu nie będę cięła zdjęcia. Proszę przynieść nowe.
OK, Maksik z powrotem pod pachę i za tydzień byłem z nowym zestawem zdjęć. Tu kolejna informacja – dowodzik będzie za 30 dni. Trochę denerwujące, szczególnie jeśli chwilę wcześniej dowiedziało się, że dowód jest koniecznie potrzebny do otwarcia kolejnego rachunku w banku, bo… uwaga! prawo jazdy nie jest dowodem tożsamości 🙂 OK, interesy poczekają te 30 dni, co tam.
Tak więc czekam na dowód i… pewnej słonecznej soboty gubię kartę płatniczą. Blokuję przez aplikację mobilną mBanku i chcę zamówić nową. Przez apkę nie mogę, więc idę do wersji webowej (tak, tej nowej!). Tutaj schody, bo system po wybraniu opcji zamówienia nowej karty myli mnie i mówi o otwarciu rachunku (a przecież ja chcę tylko nową kartę do starego rachunku). Myślę sobie – OK, dzwonię na mLinię. Dzwonię i dowiaduję się, że mogę zamówić kartę telefonicznie, jeśli znam swój numer ID i hasło. Oczywiście, że nie znam, ale znam NIP, REGON, PESEL, numer dowodu (hue hue) i nawet nr książeczki wojskowej wraz z numerem seryjnym broni w czasie pełnienia chwalebnej służby w Toruniu. Nie. Muszę mieć swój Telekod, którego Pani nie ma jak mi przypomnieć, bo muszę go sobie wygenerować w wersji webowej systemu bankowego (aha, już to widzę). Jakby co, mam dzwonić. Spytałem jeszcze o termin dostarczenia karty, okazuje się, że jedyne 14 dni. Nie, nie ma opcji odbioru osobistego w oddziale. Tak, jest opcja kurierska, kosztuje więcej, ale do zrobienia tylko z tym cholernym Telekodem przez mLinię 😀
Mimo, że jestem człowiekiem w pełni scyfryzowanym pieniężnie, zdecydowałem się zamówić kartę drogą tradycyjną. Kwadrans spędzony na rozkminianiu nowego systemu mBanku (który zresztą mi się podoba) i się udało. Choć w sumie… wciąż nie wiem, czy tę kartę zamówiłem, bo na końcu procesu system poinformował o przyjęciu wniosku o otwarcie nowego rachunku 🙂
W takim oto stanie rzeczy jadę do Wrocławia nauczać o crowdfundingu na Politechnice Wrocławskiej. Zajęcia bardzo udane, potem dwa równie udane spotkania i droga powrotna do domu. Ruszając na Ziemie odzyskane miałem pełny bak, do Wrocławia zużyłem połowę, więc teoretycznie powinno starczyć do domu, choć trochę spaliłem w mieście. Zacząłem myśleć, czy na polskich stacjach jest opcja wzięcia faktury przelewowej, jeśli nie ma się karty flotowej. Zadzwoniła Oleńka i ustaliliśmy, że aby nie ryzykować awaryjnego postoju na przedpolach Nadarzyna z powodu braku paliwa, zapłacę nieużywaną dotąd kartą do rachunku w ING, którą zasilę online z konta Żony w tymże banku (z mBanku kasiorka doszłaby nazajutrz). Wchodzę zatem na bełchatowski Orlen, kupuję za resztki gotóweczki hotdoga i cierpliwie klepię cyferki i przelewam pieniądze przez komórkę (dobrze, że Plus miał zasięg). HotDog zjedzony, kasiorka na miejscu, pora na tankowanie.
– Wie Pan co, jest problem –
powiedziałem rozbawionym i zdziwionym zarazem głosem kasjerowi, po tym, gdy po parominutowych poszukiwaniach nie znalazłem portfela ani w samochodzie, ani w teczce od laptopa, ani w plecaku, ani w płaszczu, ani nigdzie.
Po krótkiej naradzie, Panowie kasjerzy postanowili, że mogę wpłacić 50 zł gotówką, a resztę weźmiemy na protokół. Jako, że moja oferta wpłaty z pozostałych po hotdogu 2,50 zł nie spotkała się z ich entuzjazmem, ustaliliśmy że całość pójdzie na protokół. Zobowiązali mnie w nim do stawienia się w bełchatowskim Orlenie w ciągu 5 dni i pokrycia należności. Protokół zaś spisali na podstawie dowodu rejestracyjnego pojazdu i prawa jazdy, choć w rubryce na dowód tożsamości był… zgadnijcie co? Dowód osobisty, a jakże! 😀 Jak sądzicie, uwierzyliby, że dowodu też nie mam i nie wezwaliby ochrony?
Na tej samej stacji byłem po 3 dniach i paragonik opłaciłem, ciesząc się że jestem już na stacji rozpoznawalny i kto wie, może jeszcze z Panami kasjerami zrobię jakiś interes. Na koncie mam także udany test niestandardowych procedur na Orlenie i dobre ćwiczenie w zakresie negocjacji.
Poza tym, że nie warto tracić zimnej krwi i zawsze warto negocjować, nauka z tego przypadku płynie jeszcze jedna. Warto szlifować obsługę klienta. Ani chwili nie poczułem się jak klient drugiej kategorii, a Panowie obsłużyli mnie bez żadnej napinki, o którą łatwo w takiej sytuacji (szczególnie, że młodszy kasjer był jeszcze świeży w pracy i ręce mu drżały). Teraz wiem gdzie tankować po drodze do Teściów i coś czuję, że moja lojalność będzie wieloletnia.
P.S. To już drugi przypadek, kiedy wysoka jakość obsługi na stacji paliw budzi mój podziw. Poprzedni raz był na stacji Shella w Starym Goździe 89A, gdzie Pani Emilia Imiołek obsłużyła mnie tak sprawnie i uprzejmie, że byłem w stanie odwiedzając toaletę, wyrabiać równocześnie kartę ClubCard i otrzymywać fakturę. Miałem na ten temat napisać osobny wpis, ale bujam się z tym pół roku 😉 Po drodze z Krakowa do Warszawy zdecydowanie polecam tego Shella. Pozdrówcie Panią Emilię, gdy będziecie – niech wie, że ją docenili w internetach.
P.P.S. A od Panów z Orlenu dostałem jeszcze kupon na kawę za 2 zł! 😛