Gdy mówimy o kimś, że jeste wielkoduszny, najczęściej mamy na myśli to, że jest hojny. Oczywiście, żeby być hojnym, trzeba być też wielkodusznym, ale to nie to samo. Moim zdaniem wielkoduszność to posiadanie cojones. Powiem Wam trochę o tym, choć nie wiem czy sam jestem odpowiednio wielkoduszny.
Wielki duch
Ten wpis powstaje w samolocie, więc musisz mi wybaczyć, że nie korzystam ze słownikowych definicji. Zdefiniujmy jednak wielkoduszność jako posiadanie wielkiego ducha. Co to znaczy? Moim zdaniem objawem posiadania wielkiego ducha jest odwaga, optytmizm, pewna rzutkość. Jeśli ktoś jest wielkoduszny, to jest hojny, jeśli poświęca się nauce, to robi to wielkodusznie, poświęcając się swojej dziedzinie maksymalnie. Gdyby był małoduszny, bałby się w pełni zdecydować i pójść za decyzją. Chwiejnie patrzyłby czy to dla niego dobre, nie mając w sobie zarówno siły na pełne zaangażowanie, jak i zdecydowaną rezygnację w momencie, gdy intuicja by taki krok podpowiadała.
Wielkoduszność w biznesie
Spróbujmy przełożyć tę cechę (cnotę?) na świat biznesu. Wielkoduszny biznesmen to taki, który z wiarą i nadzieją podchodzi do swojego biznesu, mając wielkie plany i hojnie inwestując w ich realizację czas i pieniądze. To zarazem ktoś, kto wie że trzeba być miłosiernym, ale kto nie boi się być sprawiedliwym wtedy, gdy wymaga tego czyjeś dobro.
Skromność a małoduszność
Jednak utarło się uważać, że to małoduszność jest cnotą, tylko dlatego, że bywa przedstawiana jako tożsama ze skromnością i pokorą. Bywają przedsiębiorcy, którzy swoją małoduszność prezentują brakiem chciwości, skromnością i pokorą. Mówią oni:
Oj, mnie tam wiele nie potrzeba, nie muszę rozwijać swojego biznesu, swoje już zarobiłem, nie jestem chciwy.
To najczęściej zasłona dymna dla braku pomysłu na to, co dalej, braku aspiracji i braku patrzenia długim horyzontem (o horyzoncie i aspiracjach pisałem we wczorajszym wpisie pt. Co planujesz za 300 lat i dawnym wpisie pt. Dziś musisz napisać swoją mowę pogrzebową). To często też wymówka wymuszona problemami z sukcesją, albo z ukrytym przez lata wewnętrzny problemem z własnym sukcesem biznesowym.
Miłosierdzie a małoduszność
Czasem małoduszność przebiera się za miłosierdzie i mówi:
Działam na szkodę firmy, a więc mojej rodziny, pracowników i ich rodzin, trzymając w firmie osobę, która się do swojej roli nie nadaje. Nie mam bowiem cojones do tego, by porozmawiać szczerze o tym, że to nie ma sensu.
Zupełnie bez sensu, prawda? 🙂 Tylko mechanizm jest tak silny, że ludzie takie błędy traktują wręcz jak swoje osiągnięcie.
Świetny przykład
Niedawno miałem modelowy wręcz przykład małoduszności, z którego wziął się pomysł na ten wpis. Otóż, spotkałem się z założycielami pewnej firmy o zasięgu mikroregionalnym. Robią świetną robotę, która przynosi świetne pieniądze jak na tę skalę i na pierwszym miejscu trzymają misję firmy, by się nie pogubić. Efekty są imponujące. Modelowy przykład dobrego biznesu, który daje wartościowe usługi i pozytywnie zmienia życie swoich klientów, a przy tym daje świetnie zarobić właścicielom. Spotkaliśmy się po to, by pogadać o zwiększeniu skali tego działania.
Jakież było moje zdziwienie, gdy deklarowana chęć niesienia kaganka dobra na całą Polskę zupełnie wystygła, gdy zaproponowałem, by zaprosili do przedsięwzięcia inwestorów, na taki udział, jak będzie im się wydawało, że będzie OK. Podkreśliłem nawet, że może to być nawet i 1%, ważne by odblokowali swój potencjał.
Co usłyszałem? Mniej więcej:
Wiesz Maciek, to tak świetnie działa, że my możemy w zasadzie do końca życia nic nie robić, to po co to zmieniać?
Przecierałem oczy ze zdumienia, tym bardziej, że to nie ja prosiłem o spotkanie 😀
Katoliccy Miliarderzy
Jakże inna jest to postawa, której pisałem w Katolickich miliarderach…, którą gorąco Ci w tym kontekście polecam. Z drugiej strony nie ma co się smucić – każdy może zmienić zdanie, a nikt nie jest niezastąpiony.