Jak już kiedyś pisałem, bardzo nie lubię dyskutować w Internecie. Dotyczy to zarówno dyskusji o moralności, polityce, ale i o wolnym rynku. Chciałem jednak wyjaśnić pewną nieścisłość, która zawsze wkrada się w dyskusje na temat tego ostatniego. Posłuchaj, to do Ciebie.

Ameryka, bogacze i lyberalizm

Przeciwnicy wolnego rynku, jakkolwiek byśmy ich nazwali, z reguły twierdzą, że wielki rynek opłaca się najbogatszym, korporacjom i dlatego nie należy za bardzo go wprowadzać, bo wtedy biedni na tym stracą. Zostawmy na bok manichejskość, albo raczej marksistowskość takiego klasowego myślenia, tylko przyjrzyjmy się samemy twierdzeniu. Dlaczego warto? Bo jest ono prawdziwe i nieprawdziwe zarazem, tzn. odpowiedź na pytanie o jego prawdziwość powinna zaczynać się od magicznej frazy:

To zależy!

Spójrzmy na Amerykę, bo to w końcu dyżurny przykład w takich dyskusjach. Z jednej strony mamy zjawisko synergii między ogromnym biznesem, zarówno korporacyjnym, jak i tym gdzie łatwo wskazać właściciela, a rządem/prezydentem. Tacy Warren Buffet, Mark Zuckerberg, czy Bill Gates bardzo chętnie popierają prezydenta Obamę i wspierają jego kampanię. Przypomnijmy – człowieka, którego Amerykanie odwołujący się do etosu American Dream, postrzegają raczej jako tego, który przez swoje reformy, grzebie wolny rynek w USA.

Z drugiej jednak strony…

Ci sami Panowie, ochoczo wspierają niesienie na świat kaganka demokracji i wolnego rynku właśnie poprzez swoje NGO’sy. Bardzo podobnie jest w krajach postsowieckich (także u nas), gdzie najbogatsi lubią być blisko władzy, jeśli jednak chodzi o relacje z krajami będącymi o parę lat wcześniej na wytyczonej ścieżce rozwoju, którą z dużym prawdopodobieństwem przebędą w podobny sposób, niezwykle ochoczo wspierają prywatyzacje i inne procesy, czy rozwiązania ustawodawcze w ramach niesienia ducha wolnego rynku.

Dlaczego tak jest?

Watsonie, to proste. Nikt nie chce wolnego rynku we własnym domu, tylko wszędzie na zewnątrz, gdzie jeszcze go nie ma. Dlaczego? Bo o wiele bardziej zyskowny jest biznes o charakterze monopolu, czy quasi monopolu (np. cicha gwarancja wygrywania przetargów, albo procesów prywatyzacyjnych). Wyobraź sobie, że Twoja firma otrzymuje wsparcie rządu, dzięki czemu dostaje każde zlecenie, które chce, a jej konkurenci powoli się wykruszają, bo nie chcą kopać się z koniem. Idealna sytuacja. Co więcej – to bardzo racjonalne z punktu widzenia interesu przedsiębiorcy. Oczywiście dodajmy, że krótkoterminowego interesu, ale dziś żyjemy w czasach, gdy horyzont inny niż 5-letni, to szczyt dalekowzroczności. Innymi słowy – dla każdego biznesmena wartościowy jest brak wolnego rynku w jego branży, jeśli jego on nie dotyczy.

Podobnie wart uwagi jest wolny rynek na rynkach, które dopiero wychodzą z zapaści. Wówczas łatwo się na nich rozeprzeć, znieść miejscową konkurencję i jeszcze zapewnić sobie wsparcie rządu (no właśnie, gadanie o wolności jest tylko sloganem na dzień dobry), by transferować technologię, etc. Innymi słowy – przejmujesz sobie co chcesz za bezcen, tubylcy całują Cię po rękach, że zechciałeś wprowadzić u nich wolny rynek, a jak już rynek zacznie stawać się konkurencyjny, ponownie używasz swojej przewagi, by dogadać się bardziej z miejscowym rządem.

Hmmmm…

Przeciwnicy wolnego rynku widzą tylko slogany głoszone przez najbogatszych, nie widząc że praktyka idzie zupełnie inną ścieżką. Ba. Idzie ścieżką negacji 🙂 No, tego lepiej nie dostrzec, bo wówczas można zauważyć, że w ten sposób owi najbogatsi realizują postulaty… przeciwnika wolnego rynku, który z definicji ich nie lubi.

Ale, ale!

Ten tok rozumowania jest słuszny, ale oczywiście są od niego wyjątki. Tymi wyjątkami są ludzie, którzy przyjmują inną perspektywę i inny horyzont myślenia o własnym biznesie i ojczyźnie, a także potrafią oprzeć się pokusie uzależniania od siebie polityków. I są także tacy bogacze, ale dziwnym trafem… nie należą do ścisłej międzynarodowej czołówki. Przypadek? Nie sądzę 🙂

 

[21:34] P.S.

Zapytacie słusznie, w czyim interesie w takim razie jest wolny rynek. Oczywiście – w interesie konsumentów, bo tylko wówczas przedsiębiorcy walczą o ich względy, bo to oni płacą, a nie rząd. Oczywiście jest też drugi sposób na konkurowanie na wolnym rynku – oszustwo. Technika krótkoterminowo dobra, długofalowo natomiast zła, bo reputację ma się tylko jedną, szczególnie w czasach internetów.

Aktualizacja [grudzień 2020]:

Więcej o książce „Koniec pieniądza papierowego”

Książka podręcznikiem wolnorynkowego podejścia. Świetnie pokazuje z jakim zagrożeniem wiąże się polityka państwa zbyt opiekuńczego oraz co nas czeka w przyszłości. W 24 rozdziałach jest samo sedno podstępu wymierzonego w nasz majątek i trafne przewidywanie następstwa związanej z tym dziejowej przemiany.

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily