Niedawno świat obiegła informacja, że Robert Kiyosaki zbankrutował. Podobnie jak to było z Radiem Erewań – informacja ta wymaga sprostowania. Bo nie Kiyosaki zbankrutował, tylko spółka, której był właścicielem. I nie zbankrutowała dlatego, że nie potrafiła zarabiać, tylko dlatego, że sąd nakazał jej wypłatę dużego odszkodowania. Chętni poczytają o tym tutaj.

O bankructwie i jego pozytywnych skutkach chciałem napisać już dawno, a bankructwo spółki Global Rich należącej do Bercika dała mi pretekst. Dlaczego „Bercika”, a nie „Pana Kiyosakiego”? Bo mam do niego specyficzny stosunek, o czym w dalszej części.

Wróćmy do bankructwa. Ludzie się go boją jak ognia – i słusznie, bo to nic przyjemnego – ale to bardzo dobre zjawisko. Bankructwo to sytuacja ostateczna, w której otrzymujemy od rynku bardzo jasną informację: „TAK DALEJ SIĘ NIE DA!”. Dlaczego informacja o tym, że przyjęliśmy złe założenia, albo podjęliśmy nie te działania, co trzeba jest istotna? Z prostej przyczyny – w obliczu bankructwa człowiek nie może sobie pozwolić na mitologizowanie, myślenie życzeniowe, etc. Poznaje bolesną rzeczywistość, od której im dłużej uciekał, tym jest boleśniejsza. Im szybciej to nastąpi tym lepiej – mamy więcej czasu na powrót na właściwe tory.

Ktoś niedoświadczony może powiedzieć: Zaraz, zaraz, ludzie biznesu, to jednostki twardo stąpające po ziemi, liczące każdy grosz, etc. Nieprawda. Przedsiębiorcy, to ludzie, którzy: wymyślają i prognozują, następnie ryzykują i biorą się za realizację. Na każdym z tych etapów bardzo łatwo o oderwanie od rzeczywistości i to w każdej branży, nawet piekarskiej. O jakie oderwanie chodzi? Na przykład o wiarę w możliwość zbudowania zasięgu przy minimalnej marży zanim zjedzą nas koszty, albo o wiarę w długofalowy efekt kosztownej reklamy… który w końcu jednak nie nadejdzie. Takich pułapek jest multum.

Ale nie nazywajmy bankructwem spektakularnych plajt wielkich przedsiębiorstw i potężnych przedsięwzięć. Bankructwem jest przecież kwartalny układ z handlowcem, którego podstawowym celem jest zarobienie na siebie samego. Z własnego doświadczenia wiem, że skonstatowanie bankructwa takiego projektu nie jest łatwe, nawet gdy jest ono oczywiste – wszak chodzi o człowieka, relację która się wytworzyła, czy wreszcie zwykłe przyzwyczajenie. Jednak konieczność ekonomiczna wymusza lepiej niż żadna inna zmianę złej sytuacji. Tak, bankructwo albo jego groźba, wymuszają zmianę nieefektywnych mechanizmów. Mówiąc teologicznie, bankructwo to stanięcie w prawdzie, coś jak porządna spowiedź.

O tym dlaczego do bankructw dochodzi, o tym że niektórzy uciekają przed nim w coraz większe długi – innym razem. Teraz jeszcze krótko o Robercie Kiyosakim. W poprzedniej wersji Gnyszkobloga oraz w Pogadankach Inwestorskich parę razy o nim pisałem, dlatego przy okazji bankructwa Global Rich kilku starszych stażem czytelników skojarzyło to bankructwo ze mną. Popełnili dwa błędy – uznali Kiyosakiego za bankruta, a po drugie przypisali mi obłąkańcze uwielbienie dla amerykańsko-japońskiego kaznodziei biznesu. Po raz pierwszy usłyszałem o nim właśnie z ust obłąkańczej fanki Roberta, której życie zmieniło się po przeczytaniu „Bogatego ojca…”. Minęło parę lat zanim w końcu sięgnąłem po tę lekturę. Niczego przełomowego się nie dowiedziałem, wręcz przeciwnie – sposób pisania lekko mnie mierził – ale Kiyosakiego uważam za dobrego autora. Otwiera ludziom oczy na rzeczy oczywiste, o których łatwo zapomnieć. Nie jest guru, magikiem, ani znalazcą Świętego Graala. Jest człowiekiem, który zauważył, że w epoce następującej po czasach welfare state, ludzie coraz bardziej potrzebują przypomnieć sobie o paru oczywistościach. Ubrał to w fajną narrację, zilustrował paroma opatentowanymi diagramikami i na tym zarabia. Moim zdaniem warto porządnie za taki seans przywracania świadomości rzeczy oczywistych zapłacić.

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily