To było w czasach, gdy telefony komórkowe ważyły wprawdzie nie kilogram, a już prawie pół kilograma. W czasach, gdy hotele robotnicze nie były wyspecjalizowane, tylko w niektórych miastach były głównymi przybytkami służącymi do noclegu. Pojechałem wówczas z Tatą do Katowic, by wygrać Ogólnopolskie Dyktando Języka Polskiego. Opowiem Wam o tym.

Katowice dziś

Dzisiaj Katowice nie przypominają już tych z połowy lat dziewięćdziesiątych. Nie tylko wszystko wyładniało, ale i pojawiło się w tkance miejskiej mnóstwo nowych budynków, które sprawiają, że miasto nie kojarzy się tylko z przestarzałymi kopalniami i Gierkiem. Wiem co mówię, bo właśnie stamtąd wracam 🙂 Dzień, noc i kolejny dzień upłynęły mi w bardzo wygodnym otoczeniu, za co muszę podziękować hotelowi z Vienna w nazwie (nazwa na tyle skomplikowana, że tylko ten Wiedeń zapamiętałem). Gwoli sprawiedliwości – nie jest to poziom uwielbianego przeze mnie lubelskiego Altera, ale źle nie było.

Hotel Katowice

Wtedy, dawno temu, kiedy komórki przypominały bardziej telefony satelitarne, osiedliliśmy się z Tatą w Hotelu Katowice (jeśli dobrze pamiętam), który wtedy przypominał blok z wielkiej płyty, w jadalni królowały ceraty, a pokoje były malutkie i źle wyposażone. Dojechaliśmy po południu i poszliśmy na wieczorny spacer, na którym zobaczyliśmy niezwykłej wówczas urody Hotel Dyliżans, albo coś w tym stylu – należący wówczas do Poczty Polskiej. Pamiętam, że wydał mi się nowoczeseny ze względu na małą ścianę kurtynową od strony ulicy. Wooooow.

Szprotki

Kolacja po spacerze nie powaliła, dlatego doceniliśmy w pokoju walory smakowe szprotek, które Tata kupował w Makro (już istniało i wchodziło się do hali na podstawie czerwonej karty), a które ja ubóstwiałem i mogłem jeść przez cały rok. Szprotka z puszki na gazecie – to jest to! 🙂 Znacie ten smak? „Szprot podwędzany w oleju” – chyba tak to się fachowo nazywa.

Modlitwa

Jakiś czas przed naszym wyjazdem Dziadek Piotr trafił do szpitala. Wiązała mnie z Nim specyficzna relacja – podarował mi swój medal za zdobycie Berlina, był bardzo małomówny i dużo palił. Imponował mi tym, że walczył i na wojnie poznał Dziadka Henryka, a losy dawnych kolegów z frontu połączyły później ich dzieci, poznając się zupełnie przypadkiem na ślubie i weselu jeszcze kogoś innego. No więc, Tata mojego Taty był w szpitalu, po operacji, a mój Tata z Tatą moich dzieci pojechał do Katowic na Dyktando, którego oczywiście nie wygrałem (w ogóle, patrząc na statystykę swojego życia, muszę stwierdzić że jestem przegrańcem).

Po spacerze, kolacji i szprotkach uklęknęliśmy do modlitwy. Na koniec, Tata zaproponował, żebyśmy pomodlili się za Dziadka Piotra. Ja myślałem, że modlimy się o zdrowie, Tata już wiedział, że modlimy się za zbawienie jego duszy. Musiał odebrać telefon w tej sprawie, czego moje dziecięce oko zafascynowane Spodkiem i perspektywą stanięcia w szranki z czołowymi ortografami kraju, kompletnie nie zauważyło. Dziadek wtedy pewnie stawał na Sądzie. Wierzę, że pomyślnym dla Niego…

Mieszadło

Dyktanda nie wygrałem. Porzuciłem plany zostania drugim Miodkiem, a po wszystkim zajechaliśmy jeszcze na jakieś totalne zakuprze, gdzie produkowali mieszadła do węzłów betonowych. Któreś z mieszadeł u Taty w firmie się popsuły i musieliśmy załatwić nowe. A były to czasy, gdy nie dało się takich rzeczy zamówić przez internet, a zamawianie faxem też nie musiało być skuteczne. W drodze powrotnej dowiedziałem się, że Dziadek zmarł. Pomodliliśmy się za spokój jego duszy.

Podróż

Na drugi dzień znów czekała mnie podróż. Tym razem na pogrzeb. Pamiętam, że duże wrażenie zrobiło na mnie nocne czuwanie przy ciele i salwa honorowa podczas pogrzebu.

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily