W tym roku minęło nam 15 lat znajomości i 9 od ślubu. Mamy 3 dzieci i czwarte, które oręduje za nami w niebie. Kilka dni temu myślałem, że umiera mi Żona.

Środa miała upłynąć mi pod znakiem konferencji Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu. Organizacja genialna, mimo iż to agenda rządowa 😉 Mimo, bo jednak jestesmy przyzwyczajeni do tego, że usługi publiczne są niskiej jakości, a w tym względzie PAIH bije na głowę nawet komercyjnych dostawców.

Międzynarodowo na Stadnionie

Jestem więc sobie na Stadionie Narodowym, na który popędziłem komunikacją miejską (bo dzień wcześniej zaparkowałem swój rydwan celem sanacji jednego z hamulców). Wszystko poszło jak po maśle, nawet miałem czas na kawę i pączka w kuluarach. Potem szybko dwa spotkanka z przedstawicielstwami PAIHu w Hiszpanii i Włoszech, odnalazłem w kuluarach Tomka z Pracowni Synergii, zamieniłem parę słów z pewnym byłym wiceministrem… i popędziłem do pobliskiej kawiarni na spotkanie.

Plenarka versus kuluary

Tak bywa na konferencjach – że nie są najważniejsze na nich sesje plenarne, ale kuluary (pisałem o tym oczywiście w Dlaczego networking nie działa…). Po drodze jednak jeden telefon z Włoch (planowane spotkanie na stadionie z naszymi włoskimi kontrahentami) i… telefon od Żony. Głos jak zza grobu. Złe samopoczucie, prosi żeby przyjechać, na razie obiecuję zadzwonić do kogoś z Rodziców. Szybkie tele w drodze na spotkanie z pewną Bardzo Ważną Osobą, z którą parametry tego spotkania zmienialiśmy już z 8 razy w ciągu tygodnia.

Po drodze spotykam koleżankę ze studiów i zamieniamy parę zdań o dzieciach 🙂 To swoją drogą też niespotykane – spotkać się tyle lat po dyplomie tak po prostu, na ulicy – ja pędzę na spotkanie, a Ola po prostu sobie pali. W tym miejscu mogłem przecież spotkać miliony innych, nie znanych mi osób.

Telefon dzwoni znów

Drugi telefon od Żony. Ma poczucie, że zaraz zemdleje, ustalamy, że otworzy garaż i bramę wjazdową, na wypadek gdyby przyjechało pogotowie, a Tata nie zdążył. Marysia w tym czasie smacznie śpi. Dochodzę do wniosku – także na podstawie objawów – że gdyby mieli mi wywieść z domu Żonę w czarnym worku, to głupio byłoby w tym czasie siedzieć na kawie na Pradze i gadać nawet o najważniejszych rzeczach…

Zamawiam więc pogotowie, gdzie czeka mnie kuriozalna rozmowa z dyspozytorką. Opisałem ją na facebooku, jeśli masz mocne nerwy – polecam:

Dzwonię więc do Bardzo Ważnej Osoby i odwołuję spotkanie. Właśnie parkowała pod kawiarnią. Reakcja bardzo prosta i jedyna słuszna:

Panie Macieju, proszę gazować do domu, nie ma żadnego problemu.

Swoją drogą to fajnie otaczać się ludźmi, szczególnie w roli Akcjonariuszy, którzy w najważniejszych rzeczach myślą dokładnie jak Ty 🙂

Gonitwa do domu

Lecę więc do domu i wszystko układa się jak po sznurku – pod Stadionem czeka autobus, który wiezie mnie na Centralny, a tam czeka na mnie wukadka, która po 3 minutach odjeżdża. Całkiem niezły sumaryczny czas dotarcia – nieco ponad 1 h. Samochodem byłoby o połowę krócej wprawdzie, ale kto wie, czy z wrażenia bym w kogoś nie przygrzmocił.

Idę więc spiesznym krokiem swoją ulicą, na końcu której widzę koguty samochodów służb ratunkowych, wśród których – ku mojemu zdziwieniu – rozpoznaję też straż pożarną… 😀 Tak, tak, nie mylisz się – na miejscu zastałem zarówno karetkę pogotowia, jak i straż pożarną. Dlaczego taka konfiguracja? Co się w ogóle stało? To nieistotne. Historia zakończyła się dobrze, natomiast ja miałem okazję przez chwilę pomyśleć sobie na poważnie o tym, co by było… gdyby miało się w ciągu godziny, że zostałem wdowcem.

Meditatio mortis

Pisałem o tym na blogu już wielokrotnie, na pewno w tym wpisie:

Czym innym jest jednak myślenie na sucho, a czym innym myślenie o śmierci pod wpływem wypadków, które do tego zmuszają. I muszę Ci powiedzieć, że dużo mi ono dało. W ciągu tej jazdy ze Stadionu Narodowego do domu, która potrwała raptem godzinę, zdążyłem przemyśleć już to, jak być może będzie wyglądało moje życie jako wdowca, jak wytłumaczę to dzieciom i za co jestem wdzięczny Żonie przez te 15 lat, odkąd się poznaliśmy i 9 odkąd się pobraliśmy.

I żeby nie było – bez zbędnego wzruszania się. Miałem poczucie, że jadę zmierzyć się z kolejnym egzaminem w życiu, którego ani chcę, ani planuję, ale skoro zaplanował go dla nas Pan Bóg, to go chcę.

Bardzo ciekawe doświadczenie.

Nie tylko…

W zasadzie to było nie tylko meditatio mortis, ale i ćwiczenie w odrywaniu się od ziemskich przywiązań. Coś jak wtedy, gdy Pan Jezus prosił Faustynę o namalowanie obrazu i równocześnie zawsze podkreślał, że musi być posłuszna spowiednikowi. Gdy powiedziała ks. Sopoćce o prośbie Zbawiciela, ten pierwszy zabronił malowania obrazu. Faustyna wzięła to na klatę i nie dowodziła, że powinno być inaczej, bo Bóg tak chce. Podczas kolejnego widzenia pokornie opowiedziała o tym Panu Jezusowi, który pochwalił ją za posłuszeństwo.

W kolejnej spowiedzi ks. Sopoćko zgodził się na namalowanie obrazu. W tej całej próbie nie chodziło o obraz, a o to, by nie przywiązywać się do niczego – poza Bogiem samym. Nawet do tego, co do dobre 🙂

Pomyśl – jak jest z tym u Ciebie? Czy jest coś na ziemi, co Cię zbyt blisko niej trzyma?

Swoją drogą…

Analogicznie jest z pieniędzmi i byciem ubogim w duchu. Ludzie wciąż nie rozumieją różnicy między byciem ubogim a byciem ubogim w duchu i wciąż boją się rozwijać swoje firmy, bojąc się tego, że popadłszy w chciwość nie będą umieli dojść do zbawienia. Pisałem o tym w swoim epokowym 😉 ebooku: Katoliccy miliarderzy. Dlaczego nie ma ich w Polsce i dlaczego ich potrzebujemy.

Post Scriptum

Ten wpis jest rozwinięciem jednego z odcinków #GnyszkaDaily, mojego mailowego e-dziennika, na który możesz zapisać się poniżej:

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily