Ten krótki wpis dedykuję wszystkim dzieciom niespełnionych piłkarzy 😀

image

To było tak.

Miałem wtedy paręnaście lat i lubiłem grać w piłkę. Ba! Nawet byłem trampkarzem najpierw na MKS MOS Pruszków, a później w sławetnym Zniczu, gdzie w podobnym czasie pierwsze piłkarskie kroki stawiał Robert Lewandowski. Z boiska go nie kojarzę, ale aż się boję wyobrażać co by było, gdybym zdecydował się na karierę piłkarską… No właśnie. Co by było?

Porzućmy na moment spekulacje, czy Złotą Piłkę dostałbym w 2., czy 20. roku kariery. Ważne jest zdarzenie, które postanowiłem dziś opisać, niesiony sentymentalnym wcinaniem makowca z okazji drugiego dnia Świąt i patrzeniem na choinkę. No więc opisuję.

Miałem kilkanaście lat, byłem niedługo po przeprowadzce. Pewnego sobotniego popołudnia postanowiłem zintegrować się z rówieśnikami z okolicy i przejść się na boisko szkolne. Chyba nawet z którymś z kolegów, który przyjechał do mnie w odwiedziny z Pruszkowa.

Na boisku było już parę osób, w tym dwóch bliźniaków w moim wieku. Świetnie wyposażenie, markowe koreczki, ochraniacze, koszulki tzw. najka i parę innych rzeczy świadczyły o tym, że ojciec na nich nie oszczędzał. Ba! Nawet był na trybunie, jeśli nasyp wokół boiska z paroma ławeczkami można nazwać trybuną. Był i kibicował zawzięcie. Pomyślałem sobie, że to dobry ojciec, skoro jest z synami na boisko i trzyma za nich kciuki.

Ojciec z gatunku podtatusiałych maczo. Codziennie musiał wylewać na siebie flakon perfum, prawdopodobnie dawno nie widział innej koszulki polo, niż ta z krokodylem, a pewnie i samego krokodyla musiał nie raz gładzić po skórze, czyszcząc swoje pantofle. Jednym słowem – nuworysz.

Emocje aż kipiały. Mimo, że był to mecz o nic i w zasadzie między jedną zbieraniną wyrostów z okolicy, z drugą zbieraniną, ojciec na trybunie czasem podskakiwał, a darł się jak na meczu Polska – Monako, albo jakimś innym równie emocjonującym. Nagle jeden z bliźniaków dostał piłkę. Ruszył z kopyta w kierunku bramki niczym Kazimierz Deyna. Jeden drybling, drugi, ojciec krzyczy:

Podaj! Podaj!

Podał wzdłuż linii boiska swojemu bratu, który szybko zbliżył się do bramki i miał prawie stuprocentową sytuację. Ojciec zachęcająco krzyczał:

Synuuuu! Lutuj!

Złożył się do strzału niczym nie wiem kto, ale na pewno niczym jakiś mityczny grecki heros do ostatniego pchnięcia jakiegoś drugiego greckiego herosa, strzelił i… nie trafił nawet w światło bramki. Na moment zapadła niezręczna cisza. Czas gdy opadał kurz ciągnął się w nieskończoność, niczym krówka ciągutka z pobliskiego Milanówka. Nagle w ojcu znów odezwał się zapalony kibic, ale już innego rodzaju:

Ku**aaaa! Co Ty zrobiłeś! Przecież to była stuprocentowa sytuacja! Ja pier***ę! Jadę stąd. Wracacie sami do domu!

I poszedł nerowym krokiem w kierunku swojego lśniącego samochodu. Nie pamiętam zresztą jakiej marki, bo nie było to w tamtej chwili istotne. Wtedy wydało mi się to śmieszne, dziś wiem, że to było tragiczne. Nie mam na myśli nawet upokorzenia bliźniaków, których w późniejszych latach spotykałem czasem na peronie kolejki podmiejskiej, zawsze przypominając sobie tamten mecz…

Być może ta sytuacja, to przykład szerszego problemu w tej rodzinie. A co jeśli tak będzie w mojej, albo Twojej? I co jeśli moje, albo Twoje dzieci na pogrzebie swoich ojców odetchną z ulgą, a nie będą czuły żalu z powodu tej chwilowej rozłąki? Chrzanić piłkę nożną, naukę i inne ambicje. Najważniejsze jest zbawienie. Twoje i Twojej rodziny.

P.S. Na pokrewny temat pisałem już w tekście pt. Tego musisz oszczędzić swoim dzieciom – polecam.

Wejdź do niezwykłego świata Macieja Gnyszki
i zobacz, jak 
robić networking w jego stylu!

Zapisz się na mój e-dziennik
Maciej Gnyszka Daily