Rozumiem tych, którzy dostają gęsiej skórki na myśl o tym, że ich ulubiony metropolita był czasami kimś innym, niż im się wydawało, delikatnie rzecz ujmując, albo przypominający misia uszatka sekretarz wielkiego Papieża mógł niekiedy bardziej przypominać Don Corleone, niż bohatera popularnej wieczorynki. Rozumiem, choć sam nie dostaję, a wręcz przeciwnie – Bogu dziękuję za to, co się dziś wyprawia. Pozwólcie, że wyjaśnię dlaczego.
Za wszystko należy dziękować
Zacznijmy od tego, że za wszystko Panu Bogu należą się dzięki, a trudne doświadczenia postrzegamy jako trudne, bo wymagają od nas zmiany czegoś. A, że zmiany są bolesne, to narzekamy. Ale to nie ma sensu 🙂
Co wiadomo?
Zacznijmy od tego, że generalnie dopóki media grillują temat na pełnej kurtyzanie, ciężko będzie oddzielić to co wiemy na pewno od tego co nam się wydaje, że wiemy, a już na pewno od tego, co media chciałyby, by nam się wydawało, że wiemy. Dlatego zalecam – jak we wszystkim co dzieje się na bieżąco – zdrowy scepytycyzm w myśl zasady, że najczęściej najwięcej na temat wydarzeń wiadomo jakieś 100 lat od ich zajścia.
A w międzyczasie, proponuję podchodzić do coraz to nowych rewelacji z beznamiętnością naukowca i kronikarza, której zasady opisałem daaawno temu w tym wpisie:
Kryzys jest zawsze szansą
Jak mawiał dr Piotr Chmielewski na IS UW na zajęciach z zarządzania kryzysowego, chiński znak oznaczający kryzys jest również znakiem, który odczytuje się jako szansa. Kryzys to zawsze okazja do tego, by zburzyć status quo i wykreować nowy stan rzeczy. Nie zawsze nowy jest lepszy, ale to tym bardziej oznacza, że warto zastanowić się nad tym, które elementy zastanej rzeczywistości wymagają zmiany.
Ja poniżej zebrałem rzeczy, których mi dotąd brakowało, które mnie mierziły i które wymagają moim zdaniem zmiany i to subito! SU-BI-TO!
Jeśli jesteś jednym z tych katolików, który myśli, że Pan Jezus jest misiem tulisiem, a ksiądz, którego uwielbiasz słuchać mówi 1:1 to, co Pan Jezus nadaje mu przez teleks, to przed czytaniem weź sobie trochę melisy 😉
Szansa na branie sakramentów na serio
To co mnie już od małego denerwowało to przepaść między tym czym sakramenty SĄ, a tym jak je traktujemy. Piszę my, bo przecież to przecież kwestia zarówno patologicznego podejścia ze strony ludu i akceptacji tego przez pasterzy. Mierziło mnie to, że większość ślubów, na których byłem to był teatrzyk robiony po to, by babcia i dziadek się cieszyli oraz by wyszły ładne zdjęcia. Co mam na myśli? A jak inaczej można traktować te spojrzenia w trakcie przysięgi, gdy mowa o przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, nie mówiąc już o tym, że nie opuszczę Cię aż do śmierci.
A czym przez lata były chrzty i Komunie, jeśli nie okazją do wyciągnięcia kasy od rodziny? Gdyby były ważne, świętowałoby się także ich rocznice 😀
Byłem pełen szacunku wobec tych księży, którzy trwali wiernie przy wymaganiach, jakie stawia Kościół. Trochę współczułem księżom, którzy czuli dyskomfort, ale równocześnie brakowało im odwagi, by stosować reguły literalnie. Denerwowali i gorszyli mnie księża, kościelni urzędnicy, którzy uważali taki stan rzeczy za oczywisty. Trochę takie: Wy udajecie, że wierzycie – my udajemy, że wymagamy czegokolwiek.
Przesadzam? Przejrzyjcie sobie dziś internet – dzięki szambu, które wybiło wraz z tzw. Strajkiem Kobiet, ludzie ujawniają co mają w głowach. Rodzice zdziwieni, że ich pociechy popierające legalność aborcji nie mogą przystąpić do bierzmowania, albo stare konie zdziwione brakiem rozgrzeszenia w konfesjonale są przecież bardziej żenujący, niż Karyny idące na Gerlach w japonkach, albo szpilkach 😉
Szansa na katechizację na serio
To wszystko to z kolei szansa na katechizację na serio. Kto wie – może wreszcie dla chętnych i poza szkołą. Ale to przecież nie jest warunek sine qua non, by robić to dobrze. Nawet w szkole – jeśli posypie się nareszcie ten patologiczny system należenia się każdemu kto chce bierzmowania i małżeństwa – katecheza stanie się miejscem dla tych, którzy naprawdę chcą.
Wtedy nie wystarczy puścić co drugą lekcję filmu, czy skupić się na śpiewaniu piosenek. Ludzie świadomi i chętni będą pożądali porządnej strawy duchowej 🙂
Szansa na formację księży na serio
Pamiętam, gdy na kursie lektorskim w warszawskim seminarium odkryłem ściągawki z historii Kościoła. Pamiętam zszokowany wzrok znajomego księdza, gdy mając kilkanaście lat spytałem, czy pożyczy mi tom z konstytucjami i dekretami ostatniego Soboru, zresztą nieskalanym używaniem. Formacja seminaryjna od lat ryje brzuchem po dnie i sytuacja, w której więcej wysiłku trzeba włożyć w ewangelizację, a na szacunek będzie trzeba sobie zasłużyć intelektem, wiedz, hartem ducha i charakteru – mam nadzieję – sprawi, że w końcu zaczniemy kształcić komandosów, w miejsce pospolitego ruszenia w rozchełstanych koszulach i łykowych kapciach.
I pisze to gość, który uważa, że księdza należy całować po rękach, więc proszę mi tu nie imputować:
Szansa na wiarę na serio
Skandale z udziałem agentury w purpurach, bez względu na to, czy komunistycznej, lawendowej, czy jakiejkolwiek tam chcecie, to wspaniała okazja, by wyleczyć się z niepoprawnego ultramontanizmu i klerykalizmu, a uświadomienie sobie, że warunkami koniecznymi do wyznawania jakiegokolwiek ultramontanizmu, czy żywienia sentymentu klerykalnego są ortodoksja i ortopraksja.
By móc mieć jakikolwiek pogląd w tej sprawie, należy wierzyć w Boga, a wiarę katolicką poznawać z opisującą ją nieomylnych dokumentów, a nie nawet najbardziej rozgrzewających emocje filmików znanych kaznodziei na YT. Jaką encyklikę ostatnio czytałeś? Dokumenty którego Soboru ostatnio medytowałeś? Pisma, którego świętego sprzed wieków są Ci szczególnie bliskie? Dziwią Cię te pytania? To nie marz o byciu Pudzianem wiary, jeśli całe życie jedziesz na Snickersach.
Szansa na zerwanie ze smyczy państwa
I ostatnia rzecz, o której wadze pisałem w proroczym i coraz bardziej rozchwytywanym ebooku pt. Katoliccy miliarderzy. Dlaczego nie ma ich w Polsce i jak bardzo ich potrzebujemy. Pisałem tam o tym, że przesadne zbliżenie polskiego Kościoła z polskim Państwem, które wynika z wielu przyczyn, powoduje petryfikację systemu, który opisałem powyżej. Jako remedium podałem tytułowych katolickich miliarderów. Jeśli finansowanie Kościoła możliwe byłoby dzięki zasobnej katolickiej klasie średniej i wyższej, nie bylibyśmy świadkami żenujących popisów polityków na ambonach, czy systemowego tuszowania trudnych spraw.
Niestety nie zależy na tym ani hierarchii, ani Państwu, bo symbioza, która trwa przez dziesięciolecia jest na rękę obu stronom.
Oczywiście pisałem tam nie tylko o tym, skoro tacy ludzie biznesu jak Roman Szymczak dostrzegli w tej publikacji punkt zwrotny w rozumieniu tego kim powinien być katolicki przedsiębiorca:
Natomiast w obecnym czasie jeszcze bardziej cieszę się, że choć długo go nosiłem w sobie, to przed dwoma laty w końcu ubrałem w słowa. Dzięki temu choć trochę mogę uchodzić za człowieka trafnie przewidującego przyszłość 😉
Tym bardziej Wam go polecam, szczególnie, że to nie jedyna niespodzianka, która tam czeka:
Przewidywanie przyszłości
Swoją drogą, to ostatnio mam dobrą serię, bo wpisy na temat sytuacji Kościoła, jakie napisałem na przestrzeni ostatnich 2 lat rzeczywiście mogą dać mi przydomek jakiegoś kato-Nostradamusa. Jeśli jesteś na tym blogu po raz pierwszy, to rzuć okiem choćby na te dwa:
oraz
Post Scriptum
Miłośników kard. Macharskiego, którzy uznaliby za stosowne przyfaflunić się o to, że wybrałem akurat zdjęcie, na którym obok kard. Gulbinowicza stoi ich ulubieniec informuję, że tylko takie zdjęcie znalazłem w Google na hasło Gulbinowicz, a które równocześnie byłoby w domenie publicznej. Jeśli macie inne, redakcja prosi o maila 😉